wtorek, 30 kwietnia 2013

Kwietniowe zużycia, czyli PROJEKT DENKO - na czym polega?

Witam wszystkie czytające :)
Chciałabym dzisiejszy post zacząć od małego wprowadzenia do samego projektu denko, bo niektóre może nie wiedzą, a niektóre pozapominały na czym miał on pierwotnie polegać. Te, które dobrze o tym wiedzą zapraszam do przewinięcia strony troszkę w dół.  
Otóż PROJEKT DENKO polega na wytypowaniu 10(ilość zależy od naszych własnych preferencji raczej) kosmetyków, które kupiłyśmy i zalegają w naszym mieszkaniu/pokoju/szafie, bo kupiłyśmy kolejne produkty tego rodzaju a o tych zapomniałyśmy czy też gorzej działają. Zobowiązujemy się używać je regularnie, aż zobaczymy tytułowe denko. W tym czasie nie będziemy kupowały kosmetyków tego samego typu! To znaczy jeśli do projektu denka wytypowałyśmy szampon to kolejnego nie kupujemy. Dopiero jak jeden się skończy, to wybierzemy się po drugi. A czemu tak? Żeby przestać gromadzić i zagracać własne mieszkanie! Ja niestety mam naturę takiego chomiczka. Staram się usprawiedliwiać tym, że czasami zapominam, że coś się kończy i potem nie mam czym się umyć, albo że mi się nie będzie chciało potem wyjść do sklepu, więc lepiej kupić na zapas, albo że producent wycofa dany produkt(co już mi się zdarzyło kilkakrotnie i pozbawiona zostałam dostępu np. do cudownej odżywki Alterra 'Morela i pszenica'). I chcę się uchronić przed kolejną taką dotkliwą utratą. Ale to wszystko są wymówki, a ja kosmetyków nie mam już gdzieś trzymać. Więc zrobiłam denko!


1. BingoSpa - Maska do włosów z zieloną glinką - więcej o niej mogłyście przeczytać tutaj. Póki co mam ochotę wypróbować inne maski tej firmy i wtedy ocenię, czy do niej wrócę. Ale polecam. Kupię ponownie
2. Hegron Creme Spoeling - Odżywka do mycia włosów. Mój ideał, zużyłam już kilkanaście opakowań. Czyści, nie obciąża, nie wysusza. Poświęcę jej osobny wpis. Kupię ponownie.
3. Alterra Dusch-Shampoo - więcej pisałam o nim tutaj. Dobry dla skóry głowy. Teraz planuje zakup rosyjskich specjałów, ale kiedyś pewnie do niego wrócę. Kupię ponownie.
4. Eveline serum do biustu push-up - To już moje drugie opakowanie. Jest nieziemsko wydajne, ładnie pachnie i pozostawia skórę jedwabiście gładką. Nie powiększa biustu :D Nie wiem, czy kupię ponownie.
5. Dove Deep Care - Krem do rąk - Bardzo słaby. Wodnista konsystencja, słąbo nawilża, nie regeneruje. Zam lepsze. Nie kupię ponownie. 
6. Perfecta - Maseczka oczyszczająca do cery mieszanej - Sprawowała się dobrze, choć cudów nie robiła. Nie miałam podczas jej używania jakichś większych problemów z cerą. Nie chciała się wykończyć a w dodatku miała krótki termin ważności, jak na taką wydajność. Nie wiem, czy kupię ponownie.
7. Perfecta - płyn micelarny - kiedyś mój ideał, teraz znam odrobinę lepsze i tańsze. Choć ten jako jeden z nielicznych nie podrażnia moich oczek. Kupię ponownie.
8. Sweet Secret - Czekoladowo-pistacjowe masło do ciała - BUBEL totalny. Śmierdzi chemicznie, brudzi ubranie. Moje ciało nie jest bardzo wymagające, więc nie wiem po co mam się denerwować i czegoś takiego używać. Nie kupię ponownie.
9. Palmolive - Indulging Delight - Mydełko z miodem - Bardzo przyjazny skład, świetnie się pieni jak na mydło w kostce. Cudownie pachnie. Kupię ponownie.
10. Ziaja - Kakaowe masło do ciała - Pachnie troszkę chemicznie, ale raczej przyjaźnie. Skóra jest po nim niesamowicie gładka, jednak jest mało wydajne. Nie kupię ponownie.
11. Rival de Loop - Kapsułki Anti-Age - Śmierdzą zgniłym słonecznikiem. Aczkolwiek to pewnie olej ze słodkich migdałów ;) Po nim oczka sa ociężałe, a działania anti-age nie zauważyłam. Jedna rybka starcza z powodzeniem na rozsmarowanie na całej buźce. Nie kupię ponownie. 
12. Olej rycynowy - Używałam na końcówki, jednak po przeczytaniu tego wpisu Anwen wiem, że robiłam źle i już więcej nie będę. Ale fajnie przyciemnił mi za jasne końce. Mimo wszystko chcę wypróbować jego działanie na rzęsy. Kupię ponownie.
13. Zara chocolate - Lubię te wody toaletowe z Zary, bo nie kosztują wiele, mają przyjemne zapachy i starczają na długo. Jednak wolę z perfumami eksperymentować i nigdy nie wracam do zapachu, któy już kiedyś miałam. Nie kupię ponownie.
14. Nivea - Lip butter - Karmelowe masło do ust - Porządne, ale dla moich ust czasemza słabe. Jednak są one bardzo wymagające, więc nie ma co się dziwić. Pachnie przyjemnie i intensywnie, jest wydajnie, można dostać w promocji. Mam zapas, ale moim ideałem w słoiczku i tak pozostanie Tisane. Nie kupię ponownie.
15. KAMIS - Ocet jabłkowy z polskich jabłek - Planuję mu poświęcić osobny wpis, bo ma wiele zastosowań. Możecie się dziwić, że ląduje w denku, skoro to produkt bardziej kuchenny. Nic bardziej mylnego - jest idealny do płukanek z kwaśnym pH. Kupię ponownie. A właściwie już kupiłam ;) 

Na koniec powiem Wam szczerze, że robiłam takie denka i wcześniej, ale od kiedy prowadzę bloga mam większa motywację. Tak mi lepiej na duszy, że mam się komu pochwalić, że jednak nie wyrzuciłam danego produktu i znalazłam dla niego inne zastosowanie albo też w końcu się do niego przekonałam i pieniądze się nie zmarnowały. Mam więc większą motywację, z czego bardzo się cieszę.

A Wy robicie projekt denko? Czy też nie macie w zwyczaju gromadzić kosmetyków i wszystko zuzywanie na bieżąco?

niedziela, 28 kwietnia 2013

Recenzja Alterra Dusch-Shampoo


Witajcie. Dziś przygotowałam dla Was recenzję Rossmann'owskiego szamponu, który jest dość mało chyba znany, ale według mnie wart uwagi. Ma interesujący skład i nie wygórowaną cenę.. Ale, to może przejdę już do szczegółów.


Cena: W moim Rossmannie szampon ten kosztuje 9,99zł. Niestety jeszcze nigdy nie widziałam, żeby był w promocji, więc jest to cena, która niemalże się nie zmienia i zapewne nie zmieni(chyba że podrożeje). Jak dla mnie dość średnia: ani nie za duża, ani nie zbyt mała. Akurat :)


Zapach: Niby ma to być szampon bezzapachowy, ale oczywiście jakiś zapach jest wyczuwalny. Jednak nic nazbyt drażniącego. Mi kojarzy się on z takim delikatnym myjadłem, może czymś dla dzieci. Taki trochę charakterystyczny dla kosmetyków z tej firmy. Nie utrzymuje się na włosach.

Dostępność: Tylko drogerie Rossmann. Nie można go więc dostać w jakimkolwiek supermarkecie. Trochę więc szkoda, ale dla chcącego...

Konsystencja: Żółto-przezroczysta maź o konsystencji galaretkowatego żelu, z zawieszonymi w niej bąbelkami powietrza. Przez to, że jest to dość gęsta zawiesina nic nam z dłoni nie spłynie i nie będziemy tracić kosmetyku, jednak wpływa to również niekorzystnie na jego wydajność.

Wydajność: Mała. Szampon starczył mi na niecałe 10 myć. Jest naprawdę niewydajny, chyba przez to, że kiepsko się go rozprowadza i trzeba zużyć go dużo do umycia włosów.


Opakowanie: Schludny, jak na Alterrę przystało, pojemniczek. Jest na nim wszystko, co potrzeba. Wygodne przykrywadełko i dozownik dodatkowo ułatwiają używanie szamponu. Niestety, kiedy już się produkt kończy trzeba rozciąć opakowanie, bo wszystkiego do końca nie da rady wydobyć. Plastik jest na tyle mało elastyczny, że może się to okazać trudne do wykonania, ale nie niemożliwe. Należy jednak uważać, żeby nie zrobić sobie krzywdy. 

Skład: 


Nadzwyczaj przyjazny. Nie zawiera SLS czy SLeS ani żadnych innych surfaktantów anionowych. Poza tym skład jest naprawdę krótki, więc łatwo dojść co może nas ewentualnie uczulić czy z czym nasze włosy się nie polubiły. 
Na początku jest woda, potem widzimy:
 Lauryl Glucoside - surfaktant niejonowy, pochodzenia naturalnego, delikatny ale skuteczny, 
 gliceryna - humektant, moje włosy jej nie lubią w kosmetykach do spłukiwania, jest chyba odpowiedzialna za puch na końcach, 
Caprylyl/Capryl Glucoside - glukozyd kaprylowo kaprynowy, niejonowy surfaktant, ma właściwości myjące, ale jest ekologiczne i delikatny, 
alkohol - użyty jako konserwant, co jest typowe dla kosmetyków do włosów firmy Alterra(patrz sławna seria 'Granat i aloes'), może wysuszać kosmyki(i zapewne u mnie to robi, ale skalp był, o dziwo, zadowolony!), 
Guma Ksantanowa - zagęszcza kosmetyk, 
Sucrose Laurate - kombinacja cukru i roślinnego kwasu laurylowego, ma działanie powierzchniowo czynne, delikatnie myje, 
Levulinic Acid - kwas lewulinowy, ma ochraniać skórę
Glucose Glutamate - też ma ochraniać skórę, jest humaktantem.

Działanie: Szampon ten służył mi jako delikatny szampon do mycia co drugi dzień(bądź co czwarty, bo myję włosy na przemian albo delikatnym szamponem, albo odżywką). I, jak może niektóre z Was wiedzą, ja muszę się przy wyborze szamponu długo zastanowić. Niestety, jestem posiadaczką wrażliwego skalpu, któremu nie wszystko się spodoba. 
Pierwsze, co zauważyłam przy używaniu tego szamponu to jego tępota. Jest bardzo oporny w rozprowadzaniu się, trudno go spienić i rozprowadzić na włosach. Trzeba naprawdę dużo go z opakowania wydobyć, żeby umyć włosy. Poza tym jest to naprawdę trudne, bo włosy stają się jakby.. glinowate, trudno jest ruszać paluszkami w takiej tępej pianie. 
Następnie obawiałam się, że ten szampon nie domyje mi włosów. Co prawda rzadko się to zdarza, ale jednak bałam się niesamowicie. Okazało się jednak, że niepotrzebnie. Zmył on nawet oleje na bazie parafiny, trafia więc do niego dodatkowy plus, bo niby parafinę można zmyć jedynie SLS/SLeS' em. 
Co dalej? Włosy na długości, a szczególnie moje wysoko porowate końcówki były bardzo wysuszone i z trudem nakładałam na nie maskę. Jednak po jej spłukaniu wszystko wracało do normy, więc większych szkód nie odnotowałam. 
Jednak co najważniejsze, nie podrażnił mojego skalpu. Ba, nawet go ukoił. Już po pierwszym umyciu głowy i włosów tym szamponem byłam pod ogromnym wrażeniem, bo przestałam się drapać. Ponadto kiedy go używałam mój skalp był biały(a nie czerwony), nie pojawiały się na nim białe kropeczki, nie swędział, był ukojony i nie był wysuszony. Jest to dla mnie przełom i odkrycie, jeśli chodzi o znalezienie delikatnego szamponu, który nie podrażniałby mojego skalpu! 

Podsumowując, uważam że szczególnie posiadaczki wrażliwej skóry głowy powinny bliżej zapoznać się z tym szamponem. Nie sądzę jednak, że spodoba się on każdemu. Trzeba nauczyć się go używać, poza tym bardziej nadaje się do mycia skalpu aniżeli długości włosów. Jednak oleje również zmyje, a i sam jego skład jest wart uwagi. 
 Jest to jeden z tych nielicznych szamponów, o których mało osób mówi, a przecież NAPRAWDĘ jest o czym. Bo tyle z nas poszukuje łagodnego szamponu, a trafiamy tylko na złudne obietnice producenta, tymczasem mając taką perełkę składową na wyciągnięcie ręki. Bo w nim NIE MA żadnego silnego detergentu! No, już skończyłam :)

A Wy używałyście kiedyś tego szamponu? 

piątek, 26 kwietnia 2013

Indyjski haul


Niedawno zrobiłam zamówienie na bardzo długo przeze mnie wyczekiwane indyjskie kosmetyki. Najpierw ze sklepu magiczne-indie.pl a kilka dni temu przyszło do mnie zamówienie ze sklepu skarbiec-natury.pl 
Chciałam pokazać Wam oba zamówienia, a także powiedzieć co nieco o obu sklepach.
W pierwszym z nich, tzn. Magiczne Indie zamówiłam Cassie i dwa olejki: Sese i Amle Jasmine.  Sklep dorzucił gratis dwa produkty, ale jako że robiłam zamówienie z koleżanką jej jeden prezent oddałam(krem, który śmierdział ;). Mi przypadła jako gratis Proteinowa odżywka Himalaya Herbals. Bo moje włosy proteinki lubią,  przynajmniej lubiły. Przesyłka przyszła do mnie bardzo szybko, dobrze zapakowana. Jednak opakowanie, w które zapakowana była Sesa było troszkę naderwane ;/  Mimo to ogólne wrażenie z zakupów tam pozostaje jak najbardziej pozytywne, a wszystko dzięki tym gratisom!

W drugim sklepie kupiłam trochę więcej rzeczy: ponownie Cassie, ale już trzy sztuki(po wypróbowaniu pokochałam ją całkowicie), olejki: Heenara, Khadi stymulujący wzrost włosów, olej Neem(na problemy ze skórą głowy). Dodatkowym atutem zakupów w tym sklepie jest "darmowa wysyłka przy zakupach powyżej 140zł" (zależy też od wyboru sposobu płatności, kiedy wybierzemy opcję, że płacimy najpierw, kosmetyk przychodzi później, to od 130zł). No i w tym sklepie może nie dodają żadnych pełnowymiarowych kosmetyków za darmo, ale próbki jak najbardziej dostałam. W dodatku były uroczo zapakowane. A same zamawiane produkty niepogniecione, wszystkie szczelnie owinięte bąbelkową folią. I jeszcze dostałam karteczkę, na której pisało kto pakował moje zakupy.  W dodatku paczuszka przyszła na drugi dzień po zamówieniu jej. To wszystko razem sprawiło, że  z a k o c h a ł a m   s i ę   w   t y m  sklepie i z pewnością jeszcze zakupy w nim zrobię. Poza tym polubiłam ich stronę na Facebook'u, gdzie często dodają ciekawe informacje o kosmetykach. Cała firma wywarła na mnie niesamowicie pozytywne wrażenie. Z obu zamówień jestem więc zadowolona, a recenzje poszczególnych produktów niebawem pojawią się na blogu.

Zamówienie ze sklepu Magiczne Indie:


Zamówienie ze sklepu Skarbiec Natury:




To, co na razie mogę powiedzieć, to że olej Amla Jasmine jest bardzo wydajny(na zdjęciu widać jego kilku tygodniowe zużycie), ma specyficzny zapach no i jest na bazie parafiny.
Cassie z kolei pokochałam, z resztą o mojej miłości do niej mogłyście przeczytać już tutaj. Ogólnie jestem z zakupów bardzo zadowolona, bo spełniły się moje kolejne kosmetyczne marzenia. Mam w swoim posiadaniu kosmetyki indyjskie! Już nie mogę się doczekać ich używania. 

A Wy używałyście może któregoś z tych produktów? Lubicie indyjskie kosmetyki?

środa, 24 kwietnia 2013

Liebster Blog Award


Mój blog został nominowany do nagrody Liebster Blog Award przez RetrivMonGold, której bardzo dziękuję :)  Bardzo się cieszę, bo jeszcze nigdy nie zostałam do żadnej blogowej nagrody nominowana! 

Kilka słów o samej nagrodzie:

Nominacja do Liebster Blog Award otrzymywana jest od innego blogera w ramach uznania za 'dobrze wykonaną robotę'. Przyznawana ona jest blogom o mniejszej liczbie obserwatorów, dając możliwość ich rozpowszechnienia.
Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 blogerów(których o tym informujesz) i zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować osoby, która nominowała Ciebie. 

1. Z samego rana piszesz nowy post czy czytasz komentarze? 
Zasadniczo to ani jedno, ani drugie. Posty piszę najczęściej wieczorem bądź w nocy, tak samo jak i komentarze. Rzadko mam rano czas na cokolwiek, więc nie zdążam też włączyć laptopa i być aktywna w blogosferze.

2. Czym się kierujesz w życiu?
Najbliższa mojemu światopoglądowi jest filozofia buddyjska. Poza tym staram się być bezstronna, nie wydawać o nikim i o niczym pochopnych sądów, nie krzywdzić innych ludzi. Wierzę, że to, co dajemy innym, wraca do nas podwójnie. Staram się też realizować marzenia, walczyć o siebie. Ogólnie staram się być dobrym człowiekiem, tak uniwersalnie mówiąc.

3. Jakiej muzyki słuchasz?
Uwielbiam klasykę Rock'a, ale też w niektórych przypadkach ten współczesny też lubię. Uwielbiam muzykę klasyczną wielkich kompozytorów, jak np. Bach czy Chopin. Ale też kocham muzykę folk, piosenki hiszpańskie i francuskie(najlepszy sposób wg. mnie na naukę języka, a przede wszystkim akcentu). Nie pogardzę też country, ale w klubie też potrafię dobrze się bawić. Chyba jedyne, czego nie znoszę to muzyka Dżem'u i techno. Nie rozumiem słuchania tego dla przyjemności :)

4. Kim chciałaś zostać, ale Ci nie wyszło?
W zasadzie.. jeszcze nikim. Jestem tegoroczną maturzystką i można powiedzieć, że przede mną cały świat stoi otworem. Tyle że bezrobocie i kryzys, a także strach zmuszają mnie do wyboru praktycznego zawodu, więc chyba wybiorę się na studia lingwistyczne. Jednak moim odwiecznym marzeniem jest aktorstwo(niekoniecznie filmy i seriale, bardziej gra na deskach teatru).

5. Jeśli dostałabyś kupon na 2 tys. złotych z Sephory to na co byś go wydała?
Perfumy i kosmetyki Pat&Rub. No i zapas tamtejszych wacików, bo są genialne. Uważam, że w perfumy warto inwestować, ale nigdy nie mam tyle motywacji, żeby odłożyć większą sumę i wydaję pieniądze na drobniejsze kosmetyki. A o kosmetykach Kingi Rusin słyszałam wiele dobrego, no i ma linię przeznaczoną dla rudzielców! Jednak cena jednego kosmetyku to wydatek rzędu 70zł, a to dość sporo jak za 200ml.

6. Co jest dla Ciebie najważniejsze? 
Odnalezienie szczęścia i równowagi w życiu. Bycie sobą, niezależnie od okoliczności. Nauka i intelektualny rozwój. Moja twórczość, niekoniecznie ta na blogu :)
Oraz zaakceptowanie w pełni samej siebie.

7. Jaką fryzurę lubisz nosić najbardziej?
Rozpuszczone włosy. Nie bolą mnie od nich cebulki i twarz jakoś wygląda. Niestety, często przyciskam przez to włosy paskiem od torebki.

8. Czy zastanawiasz się nad wrzuceniem na swojego bloga wideo?
Nie. Nigdy nie chciałam nakręcać i publikować własnych filmików. Zwłaszcza, że nie mam dobrego sprzętu. Ba, nie mam żadnego sprzętu :)

9. Czy zdarza Ci się zmieniać utworzony wcześniej post bo stwierdziłaś, że coś Ci się w nim nie podoba?
Tak, wiele razy :) Dlatego lubię pisać wpisy z wyprzedzeniem, żeby móc skorygować coś, co w chwilowej niemocy stworzyłam.

10. Kto jest Twoim guru blogowym?
Anwen, bezapelacyjnie.

11. Wymarzona długość włosów?
Do wcięcia w talii albo troszkę za nie, ale przed pośladkami. 


Moje pytania: 
1. Dlaczego założyłaś bloga?
2. Jakie są trzy kosmetyki, bez których nie wyobrażasz sobie życia?
3. Jaka jest Twoja ulubiona pora dnia i roku?
4. Jakie są Twoje wymarzone włosy(kolor, długość, skręt lub jego brak)?
5. Jakie są Twoje ulubione książki/filmy?
6. Wolisz wstawać rano czy siedzieć do późna w nocy?
7. Lubisz gotować?
8. Na jaki kosmetyk jesteś w stanie przeznaczyć najwięcej pieniędzy?
9.  Gdybyś mogła przenieść się w czasie do jakiegokolwiek momentu w przeszłości to gdzie byś chciała się znaleźć i dlaczego?
10. Żyjesz zdrowo(jesz zdrową żywność i uprawiasz sport)?
11. Jakie wpisy na blogach lubisz czytać najbardziej?


Nominuję:

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Kilka krótkich informacji


Witajcie. Chciałam podzielić się z wami kilkoma informacjami kosmetycznymi i nie tylko.  Najpierw może zacznę od tych stricte kosmetycznych. Otóż wybrałam się na zakupy do Kaufland'u, typowo spożywcze. No ale nie byłabym sobą nie zaglądając przy okazji na dział z kosmetykami. Zaglądam, patrzę i oczom nie wierzę! Znalazłam tam dwie perełki i postanowiłam, że muszę rozgłosić to światu. 

Pierwsze, na co wpadłam, to Żel pod prysznic z firmy K-classic do skóry wrażliwej z pantenolem i aloesem. Nie byłabym oczywiście sobą, gdybym nie chciała zweryfikować obietnic producenta i sprawdzić, czy te składniki nie znajdują się przypadkiem na samym końcu składu. Odwracam buteleczkę i moim oczom ukazuje się skład. Na pierwszym miejscu oczywiście jest woda, drugie zajmuje Sodium Laureth Sulfate, trzecie Cocamidopropyl Betaine, czwarte Sodium Chloride, ale.. potem jest ekstrakt z liści aloesu, a tuż za nim pantenol. Oniemiałam jeszcze bardziej, kiedy sprawdziłam cenę: 2,50zł. Oczywiście, jako że to była promocja, nie mogłam nie wciąć kosmetyku ze sobą :) Niedługo z pewnością zacznę jego używanie, zarówno do mycia ciała, jak i włosów i z pewnością zdam wam relację.

 

Drugi kosmetyk, którego zobaczenie w sklepie wprawiło mnie chyba w jeszcze większe zdziwienie, to była odżywka do włosów Timotei Złociste Refleksy. Używałam tej odżywki 6-7 lat temu i była niesamowita, niestety producent prawdopodobnie wycofał ją z Polski. Włosy miałam po niej gładkie, mięciutkie(co prawda nie przeszły jeszcze tak wiele jak moje obecne kosmyki, ale uważam, że powinna się i teraz sprawdzić), a regularne używanie poskutkowało ich rozjaśnieniem o 2-3 tony! Teraz, będąc bardziej świadomą włosomaniaczką postanowiłam jednak sprawdzić skład tego cudeńka. Oto, co zobaczyłam: Kilka emolientów, jeden silikon, PEG łatwo zmywalny wodą(im większa liczba tym łatwiej zmyć dany PEG), a pośrodku składu miód i rumianek, a po nich substancja chelatująca włosy. Powiem wam szczerze, że już nie mogę się doczekać, aż zacznę używać tej odżywki, bo strasznie za nią stęskniłam(przez te 6 lat bezskutecznie jej poszukiwałam). W dodatku chyba wrócę do tego sklepu i kupię kilka buteleczek zapasu, bo zajrzałam też na stronę Timotei i w Polsce te produkty powinny chyba być niedostępne. Z kolei wyświetlają się np. na stronie hiszpańskiej producenta. W każdym razie niedługo zacznę walkę o naturalne rozjaśnienie włosów(dążę do żółto-rudych włosów, ale pomarańcz też mnie zadowoli) i z pewnością wykorzystam ten kosmetyk.


Trzecia i już ostatnia kosmetyczna informacja/ciekawostka dotyczy sławnego Hegron'u- odżywki do mycia włosów(której osobnej recenzji możecie się spodziewać niebawem). Otóż zawsze kupowałam tą buteleczkę z różowym korkiem, ale coś mnie zaciekawiło i sięgnęłam też po tą z korkiem fioletowym. Z przodu różnił je tylko napis "do spłukiwania" i "bez spłukiwania". Z kolei z tyłu... składem nie różnią się wcale! To dość śmieszne i trochę niedorzeczne, ale jednak prawdziwe. Więc nie rozumiem też fenomenu włosmaniaczek dzielących się na te preferujące bardziej Hegron'a różowego od fioletowego bądź odwrotnie.




A teraz coś tylko dla blogerek. Do tej pory informacje na innych blogach i stronach internetowych  o "plikach cookies" traktowałam jako denerwujące banerki. Jednak przypadkiem trafiłam na bloga Pompon.'a (której to za pomoc bardzo dziękuję! ;* ). I ona mnie uświadomiła w tej kwestii. Niestety, blogerki też muszą taką informację na blogu zamieścić, m. in. dlatego, że jest taka opcja "Obserwuj bloga", "Archiwum" czy też "Popularne posty". Oczywiście to nie wszystko, ale ja jestem totalnie głupia jeśli chodzi o komputery, blogi i internet, więc tłumaczę to tak najprościej. Po więcej informacji zapraszam oczywiście na blog tej kochanej dziewczyny, gdzie wszystko jest bardziej szczegółowo i profesjonalnie wyjaśnione. Zachęcam też do prześledzenia komentarzy pod tym jej wpisem, jeśli nie znajdziecie satysfakcjonujących informacji. Ja jeszcze może objaśnię laikom totalnym, co i jak trzeba zrobić, żeby informację o plikach cookies na swoim blogu zamieścić. Otóż wchodzimy na stronę, kopiujemy kod napisany czerwoną czcionką, następnie wchodzimy w bloggera i swojego bloga. W głównym menu klikamy "UKŁAD", dodajemy gadżet "HTML" i w jego treści wklejamy ten skopiowany kod. Klikamy zapis i gotowe.  A włosomaniaczce jeszcze raz, z całego serduszka, dziękuję.

Mam nadzieję, że informacje okażą się dla Was przydatne :)

Słyszałyście już o plikach cookies? A może też stęskniłyście się za odżywką Timotei? Wiedziałyście że odżywki Hegrona mają identyczny skład? 

sobota, 20 kwietnia 2013

Khadi - bezbarwna henna - Senna / Cassia, czyli ekstremalne odżywienie włosów


Niedawno zrobiłam zamówienie z kilku sklepów internetowych, które w swojej ofercie miały bogaty asortyment indyjskich kosmetyków. Samymi zakupami planuję pochwalić się w kolejnym wpisie, a dziś chciałabym opisać działanie ostatnio coraz bardziej popularnej wśród blogerek(i nie tylko) henny Khadi.


Myślę, że nie będę tutaj pisać tego, co bez problemu można znaleźć w internecie. Ja ogólnie i bardzo pobieżnie wyjaśnię może tylko kilka kwestii, które akurat dla mnie wydają się istotne. Po pierwsze z założenia Cassia/ Senna jest henną bezbarwną, to znaczy nie zmienia koloru włosów. Producent podaje, że może je rozjaśniać(jako jedyna z ziołowych farb indyjskich, inne mogą jedynie przyciemniać kolor włosów). Ponadto  jest ona w pełni naturalna(nie jest chemiczna tylko z roślinek zrobiona), nie niszczy a ma na celu dożywienie włosów. Może je wysuszyć, spowodować ogromny puch, dlatego też po umyciu włosów przed zaplanowanym nałożeniem Cassi proponuje użyć silnie nawilżającej maski. Ponadto przed jej użyciem należy dokładnie oczyścić włosy szamponem z np. SLS'em, a po jej spłukaniu z włosów należy odpuścić sobie ich olejowanie przez jakieś 2 dni, to samo z myciem. A po tych dwóch dniach najlepiej i tak użyć czegoś delikatnego(ja używam odżywki), bo włosy i tak nie są specjalnie brudne czy przetłuszczone. 

No a teraz pora na właściwy opis moich działań i wrażeń. 
Po pierwsze: należy zwrócić uwagę z jakiego sklepu się zamawia. Ja Cassię zamówiłam najpierw z tego sklepu, a potem z tego. I widzę różnicę. Henna z pierwszego sklepu trafiła do mnie w lekko naderwanym opakowaniu(tylko pudełeczko, no ale zawsze). W opakowaniu nie było instrukcji po polsku. A samo rozrabianie Senny szło naprawdę mozolnie- w potach i bólach to za mało powiedziane. Była ona taka jakby zatęchła. Z kolei ta z drugiego sklepu zrobiła na mnie o wiele lepsze wrażenie- starannie zapakowane opakowanie, w nim polska instrukcja, a rozrabiane proszku było o wiele łatwiejsze niż poprzednio. Miałam wrażenie, że ta Cassia jest "świeża".







(nie zrobiłam zdjęć całej instrukcji, tylko temu, co uważałam za istotniejsze i dotyczące Cassii)

Po drugie: Jak się do tego zabrać? Będzie nam potrzebna miska(dość duża, ja za pierwszym razem musiałam zmieniać pojemnik, bo mi się nie zmieściło w mniejszym), łyżka oraz sok z cytryny. Zamiast soku może to być też woda. Ja za pierwszym razem swoją hennę rozrobiłam pół na pół z sokiem z cytryny i wodą, za drugim razem tylko z sokiem z cytryny(z 6 cytryn). Jak się można domyślić rozcinamy opakowanie, przesypujemy proszek do miski i dolewamy wodę/sok z cytryny. A potem dłuuuugo mieszamy. Naprawdę długo, bo ta masa zachowuje się dość dziwnie. Proszek jest jakby odporny na wchłanianie wody i jest w nim wiele grudek. Mi samo wymieszanie Cassi na gładką masę zajęło 40 minut(za drugim razem) i 1h(kiedy robiłam ją pierwszy raz). Następnie zawijamy miskę w reklamówkę foliową, owijamy ręcznikiem i odstawiamy na 12h(ja tak robiłam, podobno można podgrzać na grzejniku, ale tam..), chociaż jak robiłam ją drugi raz wczoraj to czekała ponad 14h i nic jej się nie stało.






Po trzecie: Jak to cholerstwo nakładać? Po odczekaniu tych 12h sięgamy po miskę i... co dalej? Otóż w opakowaniu, choć łatwo to przeoczyć, znajduje się czepek i rękawiczki. Można do kompletu dokupić za jakieś 3zł pędzel, taki do nakładania farby. I za pierwszym razem straciłam dużo henny właśnie na robienie wg. przepisu. A wczoraj postanowiłam, że i tak przeżyję i zaryzykowałam. Nie założyłam rękawiczek, nie używałam pędzelka do nakładania tej dziwnej kupy. Brałam Cassię w dłonie, jak maseczkę do włosów i tak ją nakładałam, pasmo po paśmie. Wszystko potrwało ok. 30min. razem ze sprzątaniem łazienki. Ah, no i najważniejsze: warto założyć na ubranie jakiś stary ręcznik, taki co wam się już nie przyda, bo możliwe, że się Cassia nie dopierze(mi się doprała, ale z trudem). A jak już odżywkę nałożymy, należy nałożyć na głowę foliowy czepek, o którym już wcześniej wspominałam. Dodatkowo radzę nałożyć ze dwie, szczelnie zawiązane foliówki(za pierwszym razem tego nie zrobiłam i zaczęła mi henna po karku spływać). Jak już to zrobimy to nakładamy, znów  s z c z e l n i e   ręcznik- też najlepiej taki "na straty. I gotowe. Teraz pozostaje tylko umyć rączki, szyję i uszy i nasmarować je kremem, żeby się nie wysuszyły.



Po czwarte: czas trzymania Senny na włosach. Mówi się, że powinno to trwać ok. 2h. Inni mówią, że 4. Jeszcze inni, że 30min. Ja z kolei trzymam hennę na włoskach 5-6h. I od razu uprzedzam, nie jest to tak przyjemne jak chodzenie w masce na włosach po ich umyciu przez 15minut. Dlaczego? Otóż dlatego, że to naprawdę ciąży. Mnie każdorazowo   bolała głowa i kark już po 20 minutach. Próbowałam oprzeć głowę o ścianę, położyć się(spać jest w międzyczasie najlepiej, bo się człowiek tak nie męczy), ale i tak było to bardzo męczące. Porównywalnie to tak jakby sobie człowiek wziął encyklopedię, taką ważącą ok. 2kg i próbował ją nosić na głowie przez kilka godzin. Naprawdę, jest to ciężkie. 

Po piąte(swoją drogą dziwnie to już brzmi, no ale trudno): efekty. No więc zdejmujemy z siebie to wszystko po określonym czasie, spłukujemy(długo, bardzo długo) z włosów, a potem czyścimy wannę. I czekamy, aż włoski wyschną. Ze względu na to, że senna wysusza włosy, moje schną wtedy o wiele krócej niż zwykle. I po wyschnięciu widzimy i czujemy: grube, puszyste, świeże, czyste włosy i ich dużą objętość. Poza tym, co dziwne, końcówki są totalnie wyschnięte, ale rozdwojenia jakoś znikają. No i pojawia się blask, jednak takie rzeczy tylko przy świetle- sztucznym bądź dziennym. A dodatkowo u mnie Cassia diametralnie poprawia kondycję włosów. Są one po niej niesamowicie odżywione, to taka bomba proteinowych oblepiaczy, która powoduje, że moja porowatość z bardzo wysokiej zmierza ku średniej(za co jestem jej dozgonnie wdzięczna). A efekty utrzymują się do miesiąca. Jednak ja, ze względu na: słabą dostępność, wysoką cenę, wysuszenie włosów nie będę używać Cassi raz na miesiąc. Raczej raz na dwa miesiące. Wiąże się to również i z tym, że podobno zbyt częste nakładanie jej na włosy powoduje ich rozprostowywanie się, a ja dążę do czegoś innego.


Podsumowując Cassia na moich włosach sprawdza się bardzo dobrze. Odżywia je, pogrubia, dodaje blasku oraz zmniejsza ich porowatość. Mam nadzieję, że z czasem też je odrobinę rozjaśni, chociaż akurat zmiany koloru to ja u siebie nie widzę. Mam już zrobiony jej zapas i na pewno ponownie jej użyję. Polecam tą specyficzną odżywkę szczególnie dla włosów wysoko porowatych, które lubią proteiny. Aczkolwiek blondynki powinny uważać- podobno może pojawić się u nich po zastosowaniu Cassi zielony kolor włosów!

A to efekty wizualne:
Moje włosy po pierwszej Cassi z 2.03.2013r

Tak moje włosy wyglądały przed Cassią, kilka dni temu

Włosy teraz, po drugiej cassii, zrobione z lampą- cudny blask, zdjęcie z 20.04.2013r.


A teraz porównanie koloru:
Bez lampy(po lewej)
Z lampą(po prawej)
Kucyk po hennie:

No i jeszcze jedno: ze względu na mój słaby aparat i różne oświetlenie trudno określić, czy Cassia zmieniła kolor moich włosów. 

A Wy używałyście kiedyś Cassi? Podobały się wam efekty?

czwartek, 18 kwietnia 2013

Nieudana mgiełka do włosów z półproduktów




Dziś opiszę mgiełkę do włosów, którą postanowiłam zrobić kilka dni temu. Jako że niedawno zrobiłam zamówienie ze sklepu zrób sobie krem postanowiłam wykorzystać półprodukty i stworzyć coś(tak niby kreatywnie ;).  Co mi z tego wyszło? Przekonacie się za chwilkę. 

Składniki: 
Aloes zatężony 10x - 5ml
D-panthenol 75% - 0,5ml
All-in-one (witaminy) - szczypta
Woda przefiltrowana - 50ml

Wszystkie składniki dokładnie odmierzyłam, przelałam do buteleczki z atomizerem zakupionej we wspomnianym wcześniej sklepie i wymieszałam. Następnie spryskałam taką mieszanką włosy. Miało być to pierwsze O. Za drugim razem spray'em zmoczyłam włosy przed nałożeniem na nie oleju- Amli Jasmine. Za trzecim razem użyłam mieszanki jako "bazę" przed nałożeniem na nie maseczki domowej roboty, na którą przepis podałam w tym poście.

Teoretycznie taki spray własnoręcznie robiony powinien nawilżyć i leciuteńko odżywić moje kosmyki. Pokładałam w nim ciuchutką nadzieję, szczególnie ze względu na dużą ilość aloesu i pantenolu. W zasadzie dobrałam tak proporcje tych półproduktów, żeby zmieścić się w ich górnych granicach stężenia w produkcie. Niestety, mgiełka nie sprawdziła się tak, jak tego oczekiwałam.

Efekty: włosy od razu po spryskaniu tą mieszanką były po prostu wilgotne. Jednak już po 15 minutach wyschły i stały się sztywne, lepkie, klejące, niemiłe w dotyku, wręcz szorstkie. Poza tym nie dało się nałożyć na nie już niczego innego(czy to oleju, czy to maseczki). Kiedy próbowałam to zrobić z głowy leciało niesamowicie dużo włosów, więc poddawałam się po jakimś czasie. Efekty po umyciu w zasadzie był żadne. Włosy nie różniły się niczym po tym, jak użyłam mgiełki przed myciem. Były takie, jak i w dni, kiedy jej nie stosowałam. W dodatku spray uniemożliwił aplikacje innych kosmetyków, nie nawilżył włosów, wzmógł ich wypadanie. Jestem jak najbardziej niezadowolona z jego efektów. Chciałam dobrze.. ale coś nie wyszło. Jednak swoją przygodę z półproduktami dopiero zaczynam, mam nadzieję, że z czasem będzie już tylko lepiej. Chociaż nie wiem, czy pozwolę jeszcze kiedyś swojej inwencji twórczej zapanować nad rozsądkiem. 

P.S. W zakładce "Moje włosy" pojawiło się nowe zdjęcie, taka "Aktualizacja włosowa"- planuję, że mniej-więcej w połowie każdego miesiąca zrobię zdjęcie włosów z tyłu i tam je będę zamieszczać. Zapraszam :)

A Wy macie jakieś własne pomysły na stworzenie kosmetyków z półproduktów czy wolicie nie ryzykować?

wtorek, 16 kwietnia 2013

Wszyscy mają włosową piramidę, mam i ja :)


Piramidka włosowej pielęgnacji pojawiła się już na większości blogów poświęconych tematyce włosowej, a te z nas, które jeszcze jej nie miały, pewnie mają zrobienie takowej w planach. Więc przyszedł czas i na mnie. Podzielę się dzisiaj z wami tym co i kiedy nakładam/robię z włosami. Oto moja piramidka.

Wiem, dzieło sztuki to to nie jest ;) Ale zachowało formę, a i konwencja się nie obrazi(jestem właśnie po przeczytaniu "Tanga" Mrożka).  A teraz mały opis.

Codziennie: zażywam suplementy. Obecnie piję drożdże, a raczej męczę się z nimi niemiłosiernie, bo ani one nie mają litości dla mnie(odbija mi się po nich, że aż myślę, że chcą z powrotem ujrzeć światło dzienne, a raczej lodówkowe- nie wierzę, że jak zamknę drzwi, to gaśnie), ani ja dla nich(zabijam okropieństwo codziennie!). A zaczęłam je zażywać nie z innego powodu, tylko jak ze względu na to że biorę udział w akcji u 
Anwen. A w skórę głowy dwa razy dziennie wcieram teraz Kozieradkę. Za miesiąc zrobię podsumowanie, więc jak ktoś będzie ciekawy co i jak, to zapraszam. A i jeszcze słówko o drożdżach: jeśli picie tego cholerstwa nie pomoże moim włosom to będę ogromnie rozczarowana, bo o ile ich zapach kocham, tak przełknąć, nawet z zatkanym nosem, jest ciężko. Od razu mam odruch wymiotny. Ohyda. 

Co 2-3 dni: Olejuję włosy albo nakładam na nie maskę domowej roboty. W tym miesiącu do olejowania używam Amli Jasmine na długość, a w końce wcieram olejek rycynowy. Jeśli nakładam maskę, to zwykle składa się ona z miodu, oliwy z oliwek i jogurtu naturalnego, ale niedługo planuję przetestowanie nowego przepisu na maseczkę drożdżową. 
A jak już przesiedzę conajmniej 2h z wyżej wymienionymi produktami na włosach myję kosmyki łagodnym szamponem. Obecnie jest to Alterra Dusch-Shampoo. Kiedy pominę olej/maskę to myję włosy odżywką. Ale czymkolwiek bym ich nie umyła, zawsze nakładam potem na włosy maskę. Obecnie używam Bioetiki nawilżającej naprzemiennie z Kallosem Crema al Latte(ostatnio zaczęłam go wzbogacać) oraz NaturVital do włosów skłonnych do wypadania. Po umyciu włosów maskę trzymam na włosach pół godziny, po czym spłukuję ją chłodną wodą. Potem we włosy wcieram odżywkę b/s Joanna Naturia len i rumianek, przeczesuję włosy grzebieniem z szeroko rozstawionymi zębami i zostawiam je samym sobie na pół godziny lub więcej, jeśli mam więcej czasu. A potem je suszę.

Co 10 dni: Oczyszczam włosy szamponem z SLS'em w składzie. Teraz zużywam Szampon piwny z kompleksem witamin Barwa Naturalna. I oczyszczam też skórę głowy, robiąc peeling. Czasami po spłukaniu maski karmię też włosy jakąś płukanką, ale ostatnio stawiam na minimalizm.

Raz na miesiąc: albo i rzadziej nakładam na włosy piankę i nawijam je na coś, żeby uzyskać ładniejszy skręt. Ale nie chce mi się tego robić, poza tym zauważyłam bardzo destrukcyjny wpływ takiego zabiegu na włosy, więc ostatnio prawie tego nie robię. Jednak planuję zrobić na blogu serię o tym,  j a k    w y d o b  y ć    s k r ę t,  a   n a w e t   a f r o    n a    g ł o w i e, więc chyba będę zmuszona użyć jakichś wspomagaczy.

Raz na pół roku: podcinam sobie sama końcówki. Oczywiście nie potrafię tego robić, przez co włosy są podcięte krzywo. Całe szczęście nie widać tego za bardzo, bo włosy falosiękręcą, więc problem z głowy. Chciałabym jednak mieszkać w większym mieście i pójść do jakiegoś porządnego, polecanego fryzjera :)
 Niektórym z was może wydawać się, że robię to za rzadko, ale bardzo chciałabym mieć długie włosy, aż do talii. Poza tym jak już podcinam włosy, to porządnie- leci wtedy ok. 10cm.

A na koniec mam do Was pytanie: jesteście zainteresowane przeczytaniem, jak sprawić, żeby skręt był ładniejszy? Nie chodzi mi o naturalne sposoby jego wydobycia- sama mam z tym problem. Jednak ostatnio znalazłam parę metod, które sprawdzają się na moich włosach świetnie, a moi znajomi zaczęli by mnie posądzać chyba o afrykańskie korzenie, gdyby nie moja jasna karnacja, bo miałam AFRO NA GŁOWIE. Mam jednak kilka takich sposobów, które sprawiają, że naturalnie falowane/kręcone włosy mają bardziej zdefiniowany kształt. Chcecie o nich poczytać?

niedziela, 14 kwietnia 2013

Recenzja kremu Effaclar Duo firmy La Roche Posay, czyli coś nie o włosach




Witam wszystkich czytających :) Dziś przychodzę do was z recenzją produktu nie całkiem  przeznaczonego do pielęgnacji włosów. Jest nim krem eliminujący zmiany trądzikowe o podwójnym działaniu Effaclar Duo. Ja nie mam problemów z trądzikiem, stwierdzę to już na początku. Chciałam jednak oczyścić swoją skórę, wyrównać jej koloryt. Miałam też cichą nadzieję na to, że pozbędę się zaskórników, tj. takich małych czarnych kropeczek, chowających się w pootwieranych porach na policzkach, nosie i czole. Ale również chciałam podjąć walkę o wiecznie młodą skórę. Dlaczego? A tutaj odeślę Was już do ekspertki, tj. Kasi D i jej filmików na youtube o pielęgnacji twarzy z użyciem kwasów czy retinoidów, a więcej o tym znajdziecie tutaj, tutaj bądź tu. A przede wszystkim mojego wpisu dotyczy ostatni link.
Jedyne co mogę powiedzieć słowem wstępu, to że to nie jest zwykły krem i zwykła pielęgnacja. Trzeba być ostrożnym i świadomym, bo można sobie zrobić krzywdę, kiedy się z nią przesadzi. Ważne jest również, żeby stosować ją w okresie jesienno-zimowym, kiedy promienie słoneczne nie są jeszcze tak "ostre" i przenikliwe, przez co nie spowodują żadnych przykrości i nasza twarz nie będzie wyglądała jak mały pomidorek, bo nabawimy się uczulenia, poparzenia czy podrażnienia. A nawet pomimo tego, że takiego kremu używamy zimą czy na jesieni, powinnyśmy pamiętać o wysokim i dobrym filtrze przeciwsłonecznym, który by nas przed takimi przykrymi konsekwencjami uchronił. A mówiąc dobry mam na myśli taki, który zapewni nam wysoką ochronę zarówno przed promieniami UVA, jaki i UVB. A tak poza tym to powinno się zabezpieczać twarz przed promieniami słonecznymi przez cały rok, nieważne czy pada Słońce czy świeci deszcz ;) bo niby niewidoczne, a jakoś tam się wiążą z dna i je psują i przyspieszają starzenie skóry. A jak wiadomo lepiej zapobiegać, aniżeli walczyć. No ale się rozpisałam.. Przejdę już do rzeczy.


Cena: Wysoka. Krem kosztuje w moim mieście w granicach 60-76zł. Jest to naprawdę dużo, jak na krem do twarzy. Jednak wiadomo, nie należy go używać codziennie no i nie przez cały rok. Więc może warto przetestować? Same oceńcie.

Wydajność: Swojego Effaclar'a Duo zaczęłam używać w połowie stycznia. Smarowałam nim twarz zawsze na noc, kiedy już wiedziałam, że nie będę wychodziła z domu. Na początku bałam się tego sławnego pieczenia i szczypania, więc najpierw nakładałam na buzię krem mocno nawilżający i mający złagodzić podrażnienie(Ziaja bio olejek arganowy, który jest naprawdę godny polecenia), a dopiero potem Effaclar. I tak robiłam przez pierwsze dwa-trzy tygodnie. Stosowałam go co 3 dni. A potem moja skóra już się przyzwyczaiła, oswoiła i mogłam go nakładać tylko na oczyszczoną i nie nasmarowaną niczym wcześniej twarz. I tak robię do tej pory, co dwa, czasem trzy dni. Przy takim dawkowaniu mam go do tej pory, chociaż już się kończy i niedługo będę rozcinać opakowanie. Sądzę, że taka ilość kosmetyku, jaka jeszcze mi została starczy do końca kwietnia(całe szczęście, bo mam nadzieję że na maturę będzie Słoneczko, a to wiąże się z odstawieniem kremu). Tak więc krem starcza na około 3-4 miesiące. A więc wychodzi 15zł na miesiąc, stosunek ceny do wydajności jest bardzo dobry.

Dostępność: W większych miastach nie powinno być problemu z kupnem go w jakiejś aptece. Ja niestety mieszkam w takim mniejszym miasteczku i już nie w każdej aptece był. A więc mogłoby być lepiej. To znaczy pozostają oczywiście apteki internetowe, ale dochodzi do tego koszt wysyłki. Ah, no i jest jeszcze allegro. Ja, jeśli zdecyduję się kupić go ponownie(z chęcią to zrobię, ale mam też ochotę na wypróbowanie retinoidów), raczej wybiorę sklep internetowy, bo ceny są tam zdecydowanie niższe i nawet wliczając koszty przesyłki zakup jest bardziej opłacalny.


Opakowanie:  Wygodne i estetyczne. Posiada wygodną zakrętkę, jednak czasami miałam trudność z zakręceniem jej(mam dwie lewe rączki :) Z kolei teraz, kiedy już kremu zostało niewiele, ciężko go wydobyć z opakowania i będę musiała je rozciąć. Uważam jednak, że nie będę miała z tym problemu, bo plastik może do najbardziej miękkich i najbardziej plastycznych nie należy, ale do najtwardszych również nie, tak więc myślę  że powinno mi się to udać bezproblemowo.

Konsystencja: Wodnista, ale nie spływa z ręki. Biała maź. Jednak czasami się rozwarstwia, więc żeby nie wycisnąć tylko wody radzę wstrząsnąć tubką przed wydobyciem z niej kosmetyku. 

Działanie: Na początku było oczywiście podrażnienie. Moja buzia zaprotestowała, żeby nakładać na nią cokolwiek. Drażnił ją krem łagodzący podrażnienia i kaprysiła nawet po nałożeniu kremu Nivea- tego najzwyklejszego, klasyka. Ale w końcu to ja wygrałam, a ona się poddała. I po dwóch tygodniach wszystko wróciło do normy, chociaż zaczęłam używać typowo nawilżających kosmetyków, a nie np. kremu matującego pod makijaż. I skóra przestała marudzić. Za to pokazało się wiele krostek, których oczekiwałam. Jest to po prostu widoczny objaw tego, że skóra się oczyszcza, a krem działa. Jednak trzeba to jakoś przetrzymać i być na to przygotowanym. Na mojej twarzy rzadko jest jakiś wysyp, częściej jest to oznaka uczulenia na jakiś krem, więc nie przykrzyło mi się aż tak bardzo do gładkiej buzi. No i krostki, tak jak np. u Nissiax83 nie goiły się u mnie szybciej, wręcz wolniej. Mimo to nie poddałam się i w końcu, po jakimś miesiącu, znikły całkowicie. Oczywiście pojawia się raz na ile jakiś nieprzyjaciel, ale jest to bardzo sporadyczne. Poza tym po dwóch miesiącach zauważyłam ujednolicenie kolorytu cery. W czym to się uwidacznia? A na przykład w tym, że często mam na twarzy rumieńce, a teraz są one jakieś mniejsze, delikatniejsze. Zdecydowanie łatwiej mi takie zaakceptować. Poza tym czuję zdecydowane wygładzenie skóry. Jest ona delikatniejsza i bardzo milutka. No a co chyba najważniejsze dla mnie, oczyściły się moje pory. Nie zniknęły oczywiście wszystkie zaskórniki, ale jakaś ich 1/3, co dla mnie jest bardzo satysfakcjonującym wynikiem. Zwłaszcza że taki efekt się utrzymuje, a nie np. trwa tylko godzinę po użyciu kosmetyku, jak to niekiedy u mnie było. W dodatku pory nie są już tak rozszerzone, a ładnie zwężone. Skóry wygląda na o wiele zdrowszą. Ponadto na czole oraz nosie jest o wiele mniej sebum, np. po nocy.  Moja twarz z mieszanej, skłonnej do wysuszenia, staje się normalna. A to mnie bardzo, bardzo cieszy.

 Są to, przynajmniej dla mnie, bardzo satysfakcjonujące efekty. I jeśli tylko nie zdecyduję się na retinoidy na jesieni, wrócę do tego kremu, bo działa.

Słyszałyście o tym kremie? A może go używałyście? Czy też tak dobrze się u Was sprawdził?

piątek, 12 kwietnia 2013

Recenzja maski do włosów BingoSpa z zieloną glinką



Swoją maskę zakupiłam w internecie, na tej stronie. Nie miałam w stosunku do niej żadnych specjalnych oczekiwań, byłam po prostu ciekawa, jak zadziała. Szczególnie na skórę głowy, bo to z nią miałam(tak, miałam, już nie mam- DZIĘKI JANTAROWI) największy problem. A jakie są moje wrażenia możecie przeczytać poniżej.

Cena: Dałam za tą maskę ok. 10zł. Albo 9, albo 12. W tych granicach. Jak za taką pojemność jest to bardzo korzystna cena, choć jeśli weźmiemy pod uwagę wydajność, kwota jest całkiem przeciętna.

Dostępność: Podobno maski z tej firmy można kupić stacjonarnie w Tesco, jednak ja mieszkam w małej miejscowości i w moim Tesco takich rzeczy nie ma. Zamawiałam ją więc ze sklepu internetowego(który szczerze polecam, na drugi dzień doszła przesyłka, w dodatku Pan Kurier był bardzo miły- niektórzy są po prostu okropni ;/ ) Tak więc dostępność jest słaba, no ale dla chcącego nic trudnego.

Opakowanie: Solidny plastikowy, okrągły pojemnik. Wręcz intuicyjna nakrętka, a pod nią dodatkowe zabezpieczenie produktu(które mnie akurat denerwuje niesamowicie, bo kiedy ma się mokre ręce trudno sobie z nim poradzić). Ah, no i całość dodatkowo przyszła zafoliowana, więc zauroczyłam się firmą na całego. To takie wzruszające, że wiem, że nikt nie wsadzał nosa do kosmetyku :)

Wydajność: Maskę stosowałam głównie na skalp, po umyciu włosów. Kilka razy użyłam jej też przed myciem włosów. Dopiero kiedy zostało jej źdźebko na dnie olśniło mnie i wpadłam na pomysł, żeby nałożyć kosmetyk na długość. Przy takim użytkowaniu wystarczyła mi na dwa miesiące regularnego używania

Zapach: Lekko chemiczny, glinkowaty. Niestety utrzymuje się na włosach, przynajmniej na moich, bardzo do przetrzymywania zapachów skłonnych. I o ile w opakowaniu pachnie całkiem delikatnie i ogólnie nie wywołuje we mnie jakiejś większej niechęci, tak na włosach, kiedy wyschną, cały czas mam w głowie, że coś śmierdzi. Niestety, mam rację- są to moje włosy.

Konsystencja: Lejąca, rzadka. Biaława ciecz. Trzeba uważać, żeby nie spłynęła z ręki. Najlepiej nabierać jej odrobinkę, po trochu nakładając. Za to taka wodnista konsystencja sprawdza się przy rozprowadzaniu kosmetyku, czy to na skalpie, czy to na włosach. Zdecydowanie ułatwia cały proces.


Skład: Aqua, Cetyl Alcohol(ma wygładzać i ułatwiać innym składnikom wnikanie we włosa, emulgator), Ceteareth-20(ma delikatnie usunąć zanieczyszczenia, emulgator) (and) Cetearyl Alcohol(emolient, zmiękcza, wygładza, nawilża poprzez zapobieganie odparowania wody), Stearamidopropyl Dimethylamine(coś a la silikon), Illite (Green Clay) (ZIELONA GLINKA- ma właściwości zarówno oczyszczające, ściągające jak i nawilżające), Parfum, Citric Acid, DMDM- Hydantoin(koncerwant, może podobno uwalniać formaldehyd :O), Butylhydroxytoluene, Methyl Paraben, Sodium Benzoate(konserwancik), Ethyl Paraben

Jak widać skład jest bardzo prosty i krótki. Może i nie zachwyca, ma kilka parabenów i właściwie tylko jeden działający składnik- zieloną glinkę. Ale nie ma też żadnych oblepiaczy, silikonów i innych niepotrzebnych rzeczy. Taki niepozorny, ale.. działa na włoski :)

Działanie: W większości używałam tej maski na skalp, jak już wcześniej wspomniałam. Zgodnie z tym, co pisze producent, kosmetyk ma dawać uczucie ulgi, świeżości, wzmacniać cebulki włosa, wchłaniać nadmiar łoju, oczyszczać skalp i zamykać łuski włosa. A jak sprawdziła się maska u mnie? Zdecydowanie mało co zrobiła ze skórą głowy. Jaka była, taka została. Dopiero Jantar coś poradził. Jedyne co jej zawdzięczam to że przynajmniej coś nakładałam na skórę głowy, a nie zostawiałam ją samej sobie. Ale oprócz tego większych efektów nie było. Czasami jeszcze, pomimo dokładnego wypłukania kosmetyku, na głowie pozostawał taki jakby osad. Mogłoby się wydawać, że nie spłukałam maski. A tak to.. ani nie spowolniła, ani nie przyspieszyła przetłuszczania włosów. Ani nie uniosła, ani nie zbliżyła włosów do skóry głowy. 
Nic :)
Za to na włosach sprawdziła się lepiej. Tak, jak na skórę głowy trzeba było nałożyć jej naprawdę dużo, tak na włosy wystarczyła już odrobinka. Moje mokre kosmyki szybko ją wchłonęły, a po spłukaniu były niesamowicie miękkie i mniej niż zwykle odstające. Maska wygładziła je z pewnością domknęła łuski. Ponadto były bardziej podatne na układanie. Nie odżywiła ich jakoś spektakularnie- ale nie było to też jej zadaniem. Jednak już za samo wygładzenie i zmiękczenie moich włosów należy jej się pochwała- prawie żaden kosmetyk tego nie potrafi. Moje włosy są bowiem z natury bardzo sztywne i odstają na wszystkie strony. Jestem więc z maski bardzo zadowolona, chociaż wolałam, żeby zadziałała na skalp, a nie na długość. Mimo tego moja opinia o niej pozostaje pozytywna :)

Używałyście tej maski? Jakie wrażenie na was wywarła?

środa, 10 kwietnia 2013

Jantar- podsumowanie miesięcznej walki o długość i z wypadaniem



Dziś przychodzę do was z recenzją podsumowującą. 10-ego marca 2013r zdecydowałam się na regularne używanie bardzo popularnej wśród blogerek wcierki- Jantaru. Swoje przedsięwzięcie wykonałam bardzo skrupulatnie. O używaniu wcierki pamiętałam i codziennie, sumiennie, do dzisiaj włącznie, używałam tej odżywki do skóry głowy. Stosowałam więc ją przez calutki miesiąc: od 10.03.2013r. do 10.04.2013r.
Jakie efekty uzyskałam?

Przede wszystkim muszę powiedzieć Wam, że obawiałam się podrażnienia skóry głowy. Bardzo często zdarzało się już w przeszłości, że coś o pozornie fantastycznym składzie ją podrażniło, więc wolałam być ostrożna. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że w marcu borykałam się ze zwiększonym wypadaniem włosów i nieziemsko swędzącym skalpem. Nie chciałam jeszcze zaostrzyć tych objawów. Jednak pod tym względem odżywka mnie nie zawiodła. Początkowo nie działała jakoś spektakularnie: chwilę po nałożeniu dawała ukojenie i delikatne uczucie chłodu, które jednak szybko mijało i po kilku godzinach znów odczuwałam potrzebę wtarcia w skalp Jantaru ponownie. Tak też robiłam. Jednak tylko przez pierwsze dwa tygodnie, potem już tylko raz dziennie go wcierałam. 

Aplikacja tej wcierki początkowo sprawiała mi trudność, ponieważ wylewanie kosmetyku z opakowania na dłoń a potem rozcieranie tego na opuszkach palców, a z nich wcieranie we włosy... No cóż, jak to dla osoby o niebywale słabej koordynacji ruchów, było to kłopotliwe. Potem wymyśliłam, że może bym spróbowała strzykawką ją aplikować na skalp, ale i ten pomysł nie wypalił(proszę o wyrozumiałość, to była moja pierwsza wcierka- ale na pewno  n i e  o s t a t n i a ). W końcu znalazłam coś idealnego, co pokochałam. Tym czymś okazała się być pipetka ze sklepu Zrób Sobie Krem. Kosztuje grosze, dosłownie. Same z resztą zobaczcie tutaj. I ten sposób okazał się być naprawdę cudowny. 

A tutaj moje opakowanie po zwiększeniu jego funkcjonalności- podważeniu dozownika nożem i zdjęcie go ;)



Konsystencja: Odrobinę gęściejsza od wody ciecz o żółtawym zabarwieniu, niemalże przeźroczysta. Rzadka, łatwo ją wetrzeć w skalp, stosunkowo szybko się wchłania(czas wchłaniania zależy od zaaplikowanej ilości wcierki).

Jantar a przetłuszczanie włosów: Myję włosy co dwa dni, zawsze wieczorem. Jantar nakładałam na skalp zwykle przed pójściem spać(tak żeby odżywka miała czas się wchłonąć po aplikacji przez noc), a w dniu kiedy myłam włosy- przed nałożeniem na ich długość olejku, tj. jakieś 3h przed umyciem. Nie żałowałam swojemu skalpowi odżywki, a mimo tego nie zauważyłam szybszego przetłuszczania włosów. Nawet oklapnięcia u nasady nie było. Jednak zalecam aplikację na noc, ponieważ wtedy odżywka ma czas spokojnie wchłonąć. U mnie w każdym razie ten sposób najlepiej się sprawdzał.

Jantar a wypadanie: Jedno słowo- DZIAŁA! Moje włosy najprawdopodobniej ze względu na stres pod koniec lutego, na początku marca i w jego połowie same leciały z głowy. Niemałą rolę odgrywało w całym procesie moje ogólnie złe samopoczucie, problemy zdrowotne i ogólne zmęczenie organizmu po zimie(zawsze źle ją znoszę). Podczas olejowania, mycia włosów i przeczesywania po myciu palcami znajdowałam zawsze włosy. Podczas olejowania około 30, po umyciu było ich 70-90. Dodatkowo po przeczesaniu na rączce było około 20 włosów. Tyle wypadało ich co dwa dni, bo wtedy myję włosy. W dzień, w którym daję im spokój, na ubraniu znajdywałam tylko kilka sztuk(nie czeszę włosów wcale, tylko po umyciu). Nie było może dramatycznie, jednak bardzo mnie to denerwowało. I wpędzałam się w błędne koło, bo powodowało to dodatkowy stres. A najbardziej przerażające było to, że nie czułam jak wypadały. Odczepiały się cebulki od skalpu, a ja byłam tego całkowicie nieświadoma.. Jednak Jantar dał radę. Już po 2 tygodniach zaczęłam czuć(i to boleśnie), kiedy włosy odczepiały się od skóry głowy. Po miesiącu mogę stwierdzić, że wypada ich także mniej: podczas olejowania do 10, podczas mycia do 50, podczas czesania palcami/grzebieniem z szeroko rozstawionymi zębami do 10. Raz na dwa dni około 70 włosów- jak dla mnie jest to bardzo satysfakcjonujący wynik, zwłaszcza że liczba wypadających włosów zmniejszyła się o połowę. No i wychodzi, że dziennie wypada 35 włosów(około). Jestem jak najbardziej zadowolona z efektów. Obawiam się jedynie o ich trwałość..

Jantar a szybszy wzrost włosów: wydaje mi się, że przyspieszył porost włosów. Nie potrafię jednak mierzyć włosów(mam dwie lewe ręce), a na zdjęciach trudno ocenić, ponieważ co zdjęcie, to moje falowane włoski układają się inaczej. Raz są bardziej skręcone, raz bardziej proste. Z resztą same oceńcie, poniżej wstawię zdjęcie. Pierwsze(po lewej) z dnia 9.04.2013, drugie(po prawej) z dnia 13.03.2013r. Och, może zaznaczę jeszcze że jestem w trakcie suplementacji drożdżami- łykam Drovit od dwóch miesięcy. Jednak większe zasługi przypisuję Jantarowi. No i przepraszam za jakość, nie jestem zbyt obeznana jeśli chodzi o urządzenia elektroniczne oraz takie zestawienie razem zdjęć, muszę się jeszcze wiele nauczyć.


Zdjęcie zagęszczonego przedziałka:



Jantar a swędzenie/podrażnienie skóry głowy: Jak już wcześniej pisałam obawiałam się podrażnienia. Jednak o ile po dwóch tygodniach nie zauważyłam wzmożonego swędzenia, a zaraz po aplikacji wręcz ukojenie, tak po czterech tygodniach mogę stwierdzić uroczyście: drapię się po głowie jedynie z przyzwyczajenia. Skalp przestał mnie swędzieć. I zauważyłam związek tym samym pomiędzy swędzeniem, a wypadaniem włosów. 
Im bardziej swędział mnie skalp, tym więcej włosów wypadało. Im rzadziej musiałam się po głowie łapać, tym mniej włosów z niej leciało.

Jantar kupiłam w małej drogerii(kosztował 8zł więc się skusiłam), a kiedy usłyszałam, że jest wycofany z produkcji dokupiłam zapas w aptece(tutaj już drożej, po 11zł).  Słyszałam, że niektóre dziewczyny mają problem z dostaniem go, jednak u mnie, w małej miejscowości w której mało rzeczy jest nie ma z tym problemu. No i pozostaje jeszcze problem wydajności.. Starałam się nakładać odżywkę jakoś oszczędnie, jednak nie potrafiłam i nie żałowałam Jantar'u. Poniższe zdjęcia przedstawiają miesięczne zużycie.


Jak widać zużyłam jedno całe opakowanie i 2/3 kolejnego. Odżywka jest więc niewydajna, jednak zdecydowanie działa. I jak wiadomo nie jestem pierwszą dziewczyną zachwyconą efektami po niej uzyskanymi. W zasadzie została jeszcze tylko jedna kwestia, której do tej pory nie poruszyłam: zapach. Po pierwszym otworzeniu wydawał się nie być przyjemny, a wręcz odpychający. Nazbyt męski i mocny. A po miesiącu przyzwyczaiłam się do niego, oswoiłam i jak najbardziej mi odpowiada. Nie jest już taki mocny i bardzo się z nim polubiłam :)

A na koniec skład odzywki, jakże osławiony: Aqua, Propylene Glycol (ułatwia ekstraktom i innym odżywczym rzeczom dostanie się do cebulek) , Glucose, Calendula Officinalis Extract(ekstrakt z nagietka), Chamomilla Recutita Extract(ekstrakt z rumianku), Rosmarinus Officinalis Extract(ekstrakt z rozmarynu), Salvia Officinalis Extract(ekstrakt z szałwii), Pinus Sylvestris Extract(ekstrakt z sosny zwyczajnej), Arnica Montana Extract (ekstrakt z arniki górskiej), Arctium Majus Extract(ekstrakt z łopianu większego), Citrus Medica Limonum Extract(ekstrakt z cytryny), Hedera Helix Extract (ekstrakt z bluszczu pospolitego), Tropaeolum Majus Extract (ekstrakt z nasturcji większej), Nasturtium Officinale Extract(ekstrakt z rukwii wodnej), Amber Extract (ekstrakt z bursztynu- naturalny filtr UV), Disodium Cystinyl Disuccinate, Panax Ginseng(żeń-szeń), Arginine(arginina), Acetyl Tyrosine(kolejny aminkwasek), Hydrolyzed Soy Protein(proteiny soi), Polyquaternium-11, PEG-12 Dimethicone ,Calcium Pantothenate(to musi być odpowiedzialne za przyspieszony porost), Zinc Gluconate(tego składnika obwiniam o zmniejszone wydzielanie łoju), Niacinamide(witamina B3), Ornithine HCI, Citrulline, Glucosamine HCI, Biotin(biotyna), Panthenol(witamina B5), Polysorbate 20, Retinyl Palmitate, Tocopherol(witamina E), Linoleic Acid, PABA(ma ochraniać przed słoneczkiem), Triethanolamine, Carbomer, Parfum, 2-Bromo-2-Nitropropane-1,3-Diol, Methyldibromo Glutaronitrile, Dipropylene Glycol, Limonene, Linalool

Jak widać ma Poluquanterium, PEG, Dimethicone... ale obok nich cały wysyp ekstraktów, wyciągów i innych dobrych rzeczy. Są oczywiście konserwanty, zapach, na które każdy może inaczej zareagować. Jednak mój bardzo wrażliwy skalp był zadowolony, więc polecam ;) 

PS.: Dziś od zakupów powyżej 50 zł w sklepie http://www.nvc1pl.shoper.pl/ przesyłka gratis(jeśli płacicie przelewem) bądź do 6 złotych, jeśli wybierzecie opcję za pobraniem. Ja chyba się skusze, chociaż robiłam zamówienie z zsk niedawno. Jednak bardzo przyjazne ten sklepik ma ceny. A gdyby nie Imprevisivel nawet bym o tym nie wiedziała i przegapiła świetną okazję, dobrze że podzieliła się z innymi swoją wiedzą!


A Wy używałyście Jantaru? Jak się u Was spisywał?