niedziela, 31 marca 2013

Recenzja Szamponu nawilżającego Emolium



Szampon ten kupiłam szukając czegoś, co by ukoiło swędzenie i wysuszenie skóry głowy. Niestety mój skalp jest bardzo wrażliwy i wiele produktów go podrażnia. Często muszę się też drapać.. Jedynym plusem jest właściwie to, że skóra głowy pozostaje biała, a nie jest tak czerwona jak kiedyś. No i nie mam już łupieżu, czy czymkolwiek te białe płatki na mojej głowie były. Jednak swędzenie pozostało, więc pokładałam w tym kosmetyku ogromne nadzieje, jako że jest przeznaczony do typowo suchej skóry głowy.


Cena: Ja zapłaciłam za niego ok. 25zł. Nie pamiętam, czy było to 24zł czy 26zł. W każdym razie taka cena jak za pojemność 200ml jest dość duża, przynajmniej w stosunku do jego drogeryjnych kolegów za 10zł. 

Dostępność: Tylko apteki, a i to nie wszystkie. I radzę się rozejrzeć, jeśli ktoś ma w planach jego kupno, bo ja zapytałam w kilku aptekach i  okazało się, że w pierwszej, oddalonej o 300m od ostatniej szampon był aż o 10 zł droższy. Czasem warto się wstrzymać i zaoszczędzić kilka złotych :)

Opakowanie: Bardzo, bardzo, bardzo poręczne i solidne. Jest przeźroczyste, co pozwala zobaczyć, ile jeszcze jest w nim szamponu i wiemy, kiedy mniej-więcej trzeba będzie się wybrać do sklepu i kupić nowy. Dodatkowo bardzo łatwo odkręcić i zakręcić korkiem buteleczkę, nawet z mokrymi rękami podczas kąpieli. I jest bardzo szczelny. Poza tym po jego odkręceniu naszym oczkom ukazuje się nie ogromny otwór, jak przy np. odżywce z Hegronu, ale mała dziurka, która nie pozwoli ot tak wykapać szamponikowi do wanny, czy nad czym tam go odkręcimy. W dodatku opakowanie jest zrobione z takiego plastiku, że nie potrzeba regularnie podnosić ciężarków, żeby coś wyleciało nam na dłoń. Idealne.



Konsystencja: Gęsta i treściwa, przeźroczysta taka maź. Nie zleci sama z dłoni, ale pozwala bezproblemowo rozcieńczyć wodą, spienić i tak zaaplikować na głowę i włosy.

Zapach: Ja nie wyczuwałam żadnego, co mi się bardzo podobało. Nic mi się nie "gryzło" z zapachem kosmetyku, który nakładałam po nim. 

Wydajność: Zachwycająca, jak na produkt o tak niewielkiej pojemności. Dodatkowo muszę zaznaczyć, że do umycia moich włosów zazwyczaj trzeba naprawdę dużo kosmetyku, ale tego szamponu bardzo mało ubywało. A moich włosów jest dużo, w dodatku są grube no i do najkrótszych nie należą, więc jestem pod wrażeniem. 

Skład: 
Aqua, disodium laureth sulfosuccinate, decyl glucoside, cocamidopropyl betaine, panthenol(producent podaje, że jest go 0,5%), peg-75 shea butter(wg. producenta jest go 1%), sucrose cocoate, gluconolactone, betaine, butylene glycol, tephrosia purpurea seed extract, peg-150 pentaerithrityl tetrastearate, peg-6 caprylic/capric glycerides, wheat amino acids, urea, diglycerin, sodium pcta, hydrolyzed wheat protein, sorbitol, lysine, allantoin, lactic acid, polyquanterium-7, sodium benzoate, phenoxyethanol, disodium edta, parfum
Miał być łagodny i delikatny, a tu wcale nie jest. Zawiera Disodium Laureth Sulfosuccinate- surfaktant anionowy, czyli taki sam jak Sodium Lauryl Sulfate, choć teoretycznie nieco łagodniejszy. I to na drugim miejscu, zaraz po wodzie. Czyli co? Porażka totalna. W dodatku zawiera surfaktant amfoteryczny(druga grupa, zaraz po tych anionowych), najsilniejszy z takowych, tj. Cocamidopropyl Betaine(co do której mam podejrzenie, które coraz bardziej się sprawdza, że jestem na nią uczulona i że to ona w głównej mierze wywołuje to swędzenie skalpu). Poza tym zawiera Pantenol(dość wysoko, chociaż zbyt dużego stężenia to on mieć nie może), masło Shea, betaine(nawilżający cukier z buraków), ekstrakt z kwiatu Tephrosia Purpurea(ciekawostką jest, że służy on zarówno jako trucizna dla rybek, jak i np. środek zmniejszający ból zębów i zmniejszający krwawienie), mocznik. Zawiera też cztery oblepiacze: PEG-75, PEG-150, PEG-6, polyquanterium-7, co czyni go tym samym niezgodnym z cg. I o ile PEG-150 jest łatwo zmywalny, tak inni jego współtowarzysze oblepiacze obecni w tym szamponie tacy nie są. Ale na moich włosach jakoś nie widać oblepienia i przeciążenia :)

Działanie: Co mnie chyba jeszcze bardziej od wydajności tego szamponu zdziwiło, to to jak świetnie on myje. Myślałam początkowo, że będzie taki łagodny i nie domyje mi żadnego oleju, o parafinie nie wspominając, a tu... włosy aż skrzypiały od czystości(nie, nie lubię tego). No i w sumie byłoby wszystko świetnie, bo domywa, jest wydajny, a włosy są po nim świeże, ale: nie złagodził swędzenia skóry głowy, jak swędziała, tak swędzi, a może nawet bardziej po jego użyciu. Nie nawilżył jej(tak, wiem że teoretycznie szampon nie jest na tyle długo na głowie, żeby coś zdziałać, ale jednak zanim ja umyję całe włosy to trochę trwa(zazwyczaj jakieś 4 minuty, a to zawsze coś). Ogólnie byłam jak najbardziej na tak dla tego kosmetyku, ale po przeanalizowaniu składu i porzuceniu nadziei na ukojenie skóry głowy zmieniłam swoje zdanie. 

I tym samym powoli tracę nadzieję na znalezienie stacjonarnego szamponu idealnego, co by mnie nie podrażniał, nie swędziała mnie po nim głowa, a włosy nie były sianem. No bo taki szampon nie może być dla mnie ani za drogi, ani trudno dostępny, ani nie może mieć większości substancji myjących. Póki co mam jeszcze kilka pozycji do wypróbowania i zobaczymy, z czym zostanę. 

A jak jest u was? Znalazłyście już szampon idealny? Polecicie coś?

piątek, 29 marca 2013

Miód


Swoją przygodę z miodem rozpoczęłam już dłuższy czas temu. Pamiętam pierwszą próbę nałożenia go na włosy- skończyła się koszmarem i obietnicą, że "już nigdy więcej". Ale jakoś, wraz z upływem dni i tygodni przekonałam się do tego w 100% naturalnego, zdrowego, słodkiego i wszechstronnego półproduktu, który jest dostępny powszechnie i bezproblemowo można go kupić. Ja swój wielgachny słoik miodu mam od znajomego rodziców, który to jakimś cudem sam zajmuje się produkcją takiego specyfiku. Jestem więc pewna, że nakładam na włosy coś w pełni naturalnego. 

Właściwości miodu. Do tych najciekawszych należą m. in. :
- odtruwa organizm
- zmniejsza szkodliwe działanie spożywanego przez nas alkoholu, palenia papierosów
- sprawia, że lepiej śpimy
- działa uspokajająco 
- przyspiesza gojenie ran
- HUMEKTANT

Miód ma wiele zastosowań. Możemy posmarować nim kanapkę, dodać do mleka bądź herbaty, ciasta, deseru... Możemy też stosować go w pielęgnacji naszej skóry i włosów. U mnie sprawdza się znakomicie, zarówno stosowany na skórę, jak i na włosy. A teraz podzielę się z wami moimi przepisami.

Mój miód:



Peeling do ust. Do jego przygotowania potrzebny nam będzie jedynie pusty pojemniczek po jakimś balsamie lub masełku do ust w słoiczku i łyżeczka miodu. Tutaj lepiej sprawdzi się już skrystalizowany miód, w formie stałej(prawdziwy miód wraz z upływem czasu zmienia swoją konsystencję i z cieczy staje się ciałem stałym). No więc myjemy ten pojemniczek(mydłem czy też płynem do mycia naczyń), wycieramy i nabieramy ok. łyżeczkę miodu i przekładamy go do słoiczka. Kiedy nasze usta tego potrzebują(moje raz w tygodniu) stosujemy "peeling miodowy" jak każdy inny: nakładamy niewielką ilość na usta i rozcieramy- a potem albo zjadamy albo spłukujemy. Nasze usta będą lepiej ukrwione, nabiorą koloru i gładkości. Ja po całym zabiegu nakładam zawsze coś nawilżającego na usta i jestem zadowolona :)

A tak mieszka mój peeling:


Tonik do twarzy. Potrzebujemy: szklanej buteleczki(ja używam takiej po Frugo albo po jakimś soczku), 200ml wody(ja używam takiej odfiltrowanej) i łyżki miodu. Opcjonalnie można dodać łyżkę soku z cytryny. W tym przepisie lepiej sprawdza się płynny miód. Wszystkie składniki razem mieszam aż do rozpuszczenia się miodu w wodzie, przelewam do butelki i przechowuję w lodówce ok. 1 tygodnia, aż nie zacznę uważać, że już się nie nadają, bądź kiedy mi się skończy. Takim tonikiem nasączam wacik po umyciu twarzy i ją przecieram. Własnoręcznie robiony kosmetyk jest niesamowicie tani, prosty do zrobienia, a w dodatku świetnie koi podrażnioną skórę i ją nawilża. UWAGA: Jeśli dodamy zbyt dużo miodu po przemyciu twarzy tonikiem skóra będzie lepka i klejąca! 


Płukanka do włosów. Mam na razie dwa przepisy na takową, które wypróbowałam.

1 przepis: 1000ml wody + 1 łyżka płynnego miodu
Miód rozpuszczam  d o k ł a d n i e  w wodzie i tak zrobioną płukanką polewam włosy po spłukaniu z nich odżywki nałożonej po umyciu. Płukanka świetnie nawilża włosy, a stosowana regularnie nadaje włosom złote refleksy, nabłyszcza i delikatnie rozjaśnia(co akurat na moich włosach jest bardzo pożądane). Niestety płukanka ma jedną wadę: otóż po kupieniu papierków lakmusowych odkryłam, że ma zasadowe ph(ok.8), które nie jest dobre dla włosów do stosowania szczególnie w ostatnim płukaniu, gdyż dodatkowo otwiera łuski włosów, co ułatwia ich rozdwajanie i łamliwość.

2 przepis: 1000ml wody + 2x5ml mocznika + łyżeczka miodu + łyżka octu jabłkowego
Wszystkie składniki dokładnie mieszam w wodzie aż do całkowitego rozpuszczenia. Tak przygotowaną płukanką polewam włosy wypłukane z produktu nałożonego po umyciu. Włosy NIESAMOWICIE BŁYSZCZĄ, JEST W NICH PEŁNO ZŁOCISTYCH REFLEKSÓW, SĄ PO PROSTU LŚNIĄCE I BARDZIEJ GŁADKIE. Płukanka dodatkowo DOMYKA ŁUSKI WŁOSA, ZMIĘKCZA JE I NAWILŻA(przynajmniej tak zachowują się po niej moje włosy- a nie na każdą płukankę tak reagują, co to to nie). I płukanka ma dodatkową zaletę-  jej ph wynosi ok. 4-5, więc jest idealne dla włosów.

Maska do włosów z dodatkiem miodu. Taką maskę nakładam na włosy raz w tygodniu i zmywam ją delikatnym szamponem.
Składniki: 1-2 łyżki płynnego miodu + 5 łyżek jogurtu naturalnego + 4-5 łyżek oliwy z oliwek. 
*Czasami dodaję do niej dodatkowo łyżeczkę lub pół skrobii/mąki ziemniaczanej albo żółtka dla zagęszczenia. 
** Składniki są przeze mnie używane w takich proporcjach, ponieważ mam dość długie, grube i gęste włosy i taka ich ilość jest najlepsza d l a  m n i e.  Jeśli ktoś ma krótsze, rzadsze włosy może użyć połowę tych produktów. Ponadto przepis jest na tyle elastyczny że można go dowolnie modyfikować, tak aby znaleźć recepturę najlepszą dla swoich włosów.
Wszystkie składniki dokładnie ze sobą mieszam łyżką w szklanej salaterce. Następnie nad umywalką ostrożnie nakładam ją na włosy. Maseczka bez dodatków jest typowo nawilżająca i odżywiająca, dodatkowo koi skórę głowy, a zawarte w jogurcie kultury bakterii zapobiegają osiedlaniu się na naszym skalpie bakterii. Nie można jednak zapomnień że i sam miód ma właściwości antybiotyczne i zapobiega rozwojowi różnych stworzonek nam szkodzących. Niestety maseczka odrobinę skleja włosy, a dodatki jeszcze potęgują ten efekt. Kiedy już nałożę maskę na włosy i skórę głowy upinam je w górze i nakładam reklamówkę foliową, a potem ręcznik. Oczywiście można pominąć te rzeczy, ale takim sposobem unikam pobrudzenia mebli, czy czegokolwiek mogłabym tam dotknąć tak wysmarowanymi włosami. Maskę trzymam na głowie najdłużej, jak mogę. Najczęściej jest to 2-4 godziny.  
Efekty: po jednym czy dwóch zastosowaniach nie widać jakichś spektakularnych efektów, ale jeśli robimy taką maseczkę systematycznie możemy się ich spodziewać. Moje włosy zdecydowanie stały się mocniejsze, lepiej nawilżone i odżywione, a także pojawiło się mnóstwo złotych refleksów, które pokochałam(jako że staram się jakoś naturalnie rozjaśnić włosy). 

To tyle :) Mam nadzieję, że Wy też pokochacie miód, tak jak i ja to zrobiłam. Trzeba go jednak używać umiejętnie i rozsądnie, ale pozwala nam on na przetestowanie na nas wiele produktów i dostosowanie odpowiedniej ilości w poszczególnym z nich, do czego jak najbardziej zachęcam. 

Życzę wszystkim smacznego jajka, które zawiera  w s z y s t k i e   a m i n o k w a s y   egzogenne(takie, których my sami nie jesteśmy w stanie zrobić) , lecytynę, kwasy omega-3 i omega-6, witaminę A, D, B12, kwas foliowy, kwas pantotenowy, sód, cynk, potas, posfor oraz selen(niedobór selenu i cynku powoduje powstawanie takich białych plamek na paznokciach, a niedobór wit. A może wzmagać swędzenie skóry głowy)!  Tak więc wcinajcie jaja odpoczywając w Święta i dbajcie o włosy! 

środa, 27 marca 2013

Teoria a praktyka, czyli suszenie suszarką a naturalne wysychanie włosów


W teorii jest tak: zbyt ciepła temperatura, jaką zapewnia naszym włosom prostownica bądź lokówka zdecydowanie niszczy kosmyki. Wie o tym chyba każdy, dlatego tak bardzo rozreklamowane są tzw. produkty termoochronne. Kosmetyki te mają chronić nasze włosy podczas gdy my narażamy je na niszczycielskie siły tych pochodzących z horrorów urządzeń. Jednak jest jeszcze jedno urządzenie, które wiele z kobiet(no i mężczyzn też przecież) posiada w swoich domach i bez którego nie można się obyć po umyciu. I tutaj rozpoczyna się mój jakże filozoficzny słowny występik.

Po pierwsze wybór suszarki. Swoją wybrałam około rok temu. Z informacji przeze mnie zebranych w tamtym czasie wynikało, że dobre urządzenie do suszenia włosów powinno mieć:  regulacje stopnia ciepła i siły nawiewu, jak i również dużą moc. To takie bardziej techniczne rzeczy należące do minimum. Ja potrzebowałam jeszcze długiego przewodu, który zapewniłby mi komfort i wygodę. Zdecydowałam się także na urządzenie, które miało "w pakiecie" dyfuzor i taką jakby nakładkę zwężającą strumień powietrza. A jako że trafiła mi się akurat promocja i kusiła również długa gwarancja, to zakupiłam suszarkę z funkcją jonizującą. Teraz pokrótce wyjaśnię co po co. Otóż: dyfuzorem powinno suszyć się loki i fale, aby nie utraciły kształtu i były lepiej zdefiniowane(też trzeba się tego nauczyć, tak łatwo że przyłożymy coś do głowy i zrobi się samo to nie ma). I kiedy się go używa należy(teoretycznie) nastawić najcieplejszy i najsłabszy nawiew. Funkcja jonizująca natomiast nie jest do końca udowodniona naukowo, jednak czytałam że zostały przeprowadzone testy i gorzej z włosami nie było, a wręcz lepiej. Więc działa, tylko że mądrzy ludzie nie potrafią tego mądrze uzasadnić ;) A sama jonizacja zapobiegać ma elektryzowaniu się włosów i je wygładzać. Dodatkowy szczególik to obudowa: powinna być ceramiczna, aby nie nagrzewała się i dodatkowo nie podgrzewała emitowanego z suszarki powietrza.

Po drugie kwestia zabezpieczenia. Jakkolwiek dwuznacznie by to nie zabrzmiało :) Znów użyję tego osławionego "mówi się", że powinno się zabezpieczać włosy przed ciepłem. I o ile ktoś używa bezproblemowo silikonów i innych substancji typowo filmotwórczych z powodzeniem to nie ma problemu. Nakładamy je przed suszeniem i już. Co natomiast, jeśli staramy się ich wystrzegać w swojej pielęgnacji? Otóż oleje idą nam z pomocą, spełniając przy tym podwójną rolę: chronią i odżywiają jednocześnie. Jednak trzeba być ostrożnym i uważać z "przedawkowaniem", które skutkować będzie nie czym innym jak przeciążeniem, oklapnięciem i efektem nieświeżych włosów.

I tutaj zaczyna się mój problem i zagwostka. Bo najlepiej jest dla mnie w chwili obecnej nakładać odrobinkę oleju na suche pasma, tak by odpowiednio go dozować. Jednak żeby wysuszyć bezpiecznie włosy powinnam  nałożyć go na mokre kosmyki, co w praktyce zwykle powoduje u mnie puch. (nie ma to jak kapryśne włosy)I tak im źle i tak im niedobrze.

Po trzecie sprawa naturalnego wysychania. Jest to oczywiście coś najwspanialszego(a przynajmniej tak wszyscy twierdzą), co możemy zrobić dla swoich włosów. I nie mówię, że nie jest tak. Tylko oczywiście osoby o szybko schnących włosach(tych TEORETYCZNIE wysoko porowatych, które szybko wchłaniają i szybko oddają wodę) są tutaj uprzywilejowanie niesamowicie. Ale ja, jak to ja, nie mogę zaliczyć siebie do czegokolwiek tendencyjnego. O nie. Moje włosy, pomimo że wysoko porowate, schną niesamowicie długo. 16 godzin to dla nich standard. Ostatnio co prawda wariują i wyłamują się i z tego schematu, na przekór wszystkim moim dotychczas wyrobionym sobie na ich temat opiniom wysychają w max. godzinę, ale potraktuję to jako wyjątkowo dziwne sytuacje. Tak więc co mamy zrobić, kiedy włosy schną bardzo długo pozostawione same sobie? Mamy kłaść się spać(bądź wychodzić na dwór, o zgrozo!) z mokrą głową? Nie, nie sądzę. Włosy mokre są bardziej wrażliwe na uszkodzenia, łamania itp. Nie jest więc dobrym pomysłem położenie się do łóżka z mokrymi kosmykami. Pomijając oczywiście fakt zwykłej niewygody(ja np. nie lubię tego). Tym bardziej niebezpieczne jest wychodzenie z mokrą głową na dwór, szczególnie w zimę. Nie pozostaje więc nic innego jak suszenie włosów suszarką. W takim wypadku najlepiej tym jak najmniej ciepłym powietrzem. 

Suszenie a puch. Bardzo często, jeszcze kilka lat temu, po wysuszeniu włosów miałam ich na głowie ogromną ilość. A raczej naokoło głowy. Bałam się nawet  wyjść na ulicę, żeby ludzie nie zaczęli krzyczeć na mój widok. A to wszystko oczywiście za sprawą niemiłosiernego puchu. Co ciekawe jednak widzę różnicę pomiędzy tamtą suszarką a obecnie przeze mnie używaną i ta nie powoduje tego puchu(chyba że to efekt pielęgnacji, w szczególności przeproteinowania). Z kolei, dla kontrastu, kiedy dam włosom wyschnąć samoistnie tworzy się puch niemiłosierny. Nie odkryłam jeszcze, czy to wina tego, że w otoczeniu, w jakim schną jest dość sucho. Nie wiem nawet, czy poziom wilgotności otoczenia przy wysychaniu włosów ma na to w  ogóle jakiś wpływ. Zastanawia mnie to jednak totalnie.


Opisałam tutaj swoje spostrzeżenia na temat tego, jak zachowują się moje włosy podczas suszenia suszarką i jak, kiedy pozostawię je do wyschnięcia naturalnego. Widać jednak, że  nie wszystkie włosy mogą schnąć sobie same, bo albo schną za długo, albo jest to niewygodne, albo z wielu innych powodów(choćby kwestia możliwego przeziębienia, na co np. ja jestem aż nadto podatna). Pozostaje również kwestia wrażliwego skalpu, które suszenie może wysuszać, co w  konsekwencji może powodować inne nieprzyjemności. I jest też jeszcze wiele pytań, na które po roku włosomaniactwa nie potrafię, niestety, znaleźć odpowiedzi. Między innymi dlatego postanowiłam założyć tego bloga :)
P.S. Gdyby ktoś był ciekaw suszę obecnie włosy Pearl Dryer Remington AC5011, ale czy jestem z niej zadowolona i jak się sprawuje pisać na razie nie będę.