środa, 31 lipca 2013

Podsumowanie lipcowej pielęgnacji włosów

Witam serdecznie wszystkie czytające :) 
Dziś przyszła pora na podsumowanie kolejnego miesiąca pielęgnacji włosów- ależ one szybko mijają! Od razu powiem może, że będzie to trochę inne podsumowanie niż zazwyczaj, bo nie opiszę wszystkiego, co robiłam z włosami w tym miesiącu. A to z bardzo prostego powodu - było tego zbyt wiele. Eksperymentowałam, nakładałam wiele kosmetyków i półproduktów i pisanie tego mijałoby się z celem, bo pewnie i tak większości z Was nie chciałoby się tego czytać :)

Zamiast tego więc opowiem Wam o tym, co najważniejsze i małym-wielkim odkryciu, dzięki któremu moje włosy zaczynają wyglądać tak, jak tego chcę :) A więc zaczynam. 

W lipcu oczyszczałam włosy szamponem z sls'em raz w tygodniu- zwiększyłam częstotliwość. Ponadto kilka razy eksperymentowałam z silikonami, co jednak utwierdziło mnie że to specyfiki nie dla mnie- moje włosy były po nich szorstkie, matowe, klejące się, sztywne, splątane i obciążone w jednym miejscu, a suche i zbyt lekkie w kolejnym. Na początku myślałam, że to wina kosmetyku, ale kiedy uzyłam innego, a potem następnego wiedziałam już, że to nie w konkretnym produkcie tkwi problem, tylko w samych silikonach. Ponadto na początku miesiąca mój skalp przysporzył mi wiele problemów: swędział, a włosy wypadały w niezliczonych ilościach. Wszystko to było winą nowej wersji Jantaru. Jednak znów wróciłam do starej wersji i wszystko powoli wraca do normy, całe szczęście. 

Moje włosy w lipcu zdecydowanie urosły- sięgają już prawie wcięcia w talii! Bardzo mnie to cieszy, jednak wiem że niedługo też czeka mnie podcięcie i ostateczne pozbycie się rozjaśnianych i bardzo zniszczonych końców. Jednak widzę również, że reszta włosów jest zdrowa i z każdym dniem nabiera coraz więcej blasku. Włosy są więc w dobrej kondycji i nawet jeszcze podniszczone końcówki jakoś się trzymają i nie rozdwajają. Nie mogę więc narzekać. 

A teraz kolej na zapowiadany w poprzednim wpisie trik, dzięki któremu moje odwiecznie się puszące włosy wreszcie puszyć się przestały. Ba, są w dotyku milutkie, wygładzone, żaden włosek nie odstaje, układają się ładnie i wyglądają na zdrowe! A wszystko to dzięki sposobowi, o którym mogłyście już usłyszeć chociażby u Gapy. Polega on na tym, że po umyciu włosów nakładamy na nie nie jeden kosmetyk, ale kilka. Moja wersja tego sposobu wyglądała w lipcu tak:
1. Olejuję włosy (u mnie służył do tego olej lniany lub Amla Jasmine, czasami olej ze słodkich migdałów) i trzymam na nich olej ok. 2h. W tym czasie czytam książkę, ćwiczę czy robię coś innego.
2. Myje włosy delikatnym szamponem(raz) - w tym miesiącu był to Love 2MIX Organic z efektem laminowania.
3. Spłukuję szampon i nakładam maskę. Zwykle najpierw używałam maski Seboradin do włosów suchych i zniszczonych(ma dużo protein i witamin, może wysuszyć włosy, ale zawsze tez je "odbuduje", jak ja to mówię, bo włosy są po jej użyciu wyraźnie grubsze i pełniejsze). Spinam włosy, nakładam czepek foliowy, owijam ręcznikiem, trzymam ok. 20minut. Potem to wszystko zdejmuję i spłukuję kosmetyk.
4. Nakładam na mokre włosy kolejną maskę. Tu najlepiej się u mnie spisuje NaturVital aloesowa, którą można dostać czasami w Naturze. Znów spinam włosy, owijam folią, ręcznikiem. Trzymam też jakieś 15-20min. Spłukuję.
5. Nakładam na mokre włosy maskę zakwaszającą SCANDIC z proteinami mleka i miodu. Nie owijam niczym włosów. Zostawiam na nich kosmetyk przez jakieś 5min. i spłukuję chłodną wodą. 
Następnie odciskam nadmiar wody, suszę włosy i zaplatam dwa warkocze(bardzo luźno! bo nienawidzę efektu jak po karbownicy). 
Et voila. Moim oczkom rano ukazują się piękne fale, które są lekkie, ale nie spuszone. A w dotyku są takie, jak włosy niektórych z Was po silikonach. 

Te trzy maski w takim zestawie sprawdzały się u mnie każdorazowo IDEALNIE. Nakładałam je razem często(ok. 10 razy), ale nie po każdym myciu, raczej co drugie mycie, bo moje włosy nie lubią monotonii. Zestaw ten spisał się świetnie, bo: najpierw umyłam włoski- łątwiej więc przyjęły składniki z kosmetyków. Potem nałożyłam na nie proteinki i witaminki, ubytki więc zostały uzupełnione. Potem je nawilżyłam, więc ewentualne przesuszenie po etapie pierwszym proteinowo-witaminowym zostało zniwelowane. A następnie łuski włosów domknęłam poprzez nałożenie maski zakwaszającej. To obecnie mój ulubieniec w pielęgnacji włosów!!!

Dla kogo jest taki sposób? Zdecydowanie dla tych z Was, których włosy trudno obciążyć czy dociążyć. Z pewnością dla tych z Was, które są odważne- sama miałam opory przed nałożeniem na włosy kilku masek, ale powiedziałam sobie w końcu że nie będe chodziła z miotełką na głowie i się przełamałam! Ten sposób jest też dla właścicielek suchych, zniszczonych, wysoko porowatych włosów. Jeśli Wasze włosy przetłuszcają się- nie nakładajcie masek bardzo blisko skóry głowy. Ja nakładałam, bo z przetłuszczaniem skalpu nie mam problemów, a moje baby hairs trudno ujarzmić. 

Zdecydowanie odradzam ten sposób tym z Was, które mają włosy nisko porowate, które łatwo jest obciążyć. Włosy zdrowe nie potrzebują aż tak naprawczej i kompleksowej pielęgnacji :)

Po dwóch BARDZO LUŹNO SPLECIONYCH warkoczach. Efekt na żywo lepszy ;)
Urosły!! :)
Włosy + silikony- na żywo są okropne, na zdjęciu ładnie nawet wyszły.

A jak tam Wasze włosy w lipcu? Odważycie się na użycie kilku kosmetyków po myciu?

poniedziałek, 29 lipca 2013

Lipcowe zużycia czyli projekt DENKO - lipiec

Witam serdecznie i zapraszam na lipcowe DENKO :) Tym razem, sama nie wiem jak to się stało, będzie mniejsze niż zazwyczaj!


1. Tomotei 'Złociste refleksy' Odżywka - kupiłam już jej cały zapas, bo to moja wielka miłość sprzed paru lat i dobrze zrobiłam, bo: na włosach sprawdza się rewelacyjnie, a w sklepach już jej nie ma. Nowa wersja nie dorównuje starej, więc cieszę się że mam te kilka opakowań w zapasie. Napiszę jej dokładniejszą recenzję niebawem. Gdyby była dostępna, kupiłabym ją ponownie
2. Seboradin Maska do włosów suchych i zniszczonych - nie zdążyłam napisać jej recenzji, ale za kilka dni już się znajdzie na blogu. Szału nie zrobiła, spodziewałam się po niej o wiele więcej. Nie kupię ponownie
3. Natur Vital 'Hair loss' 3-minutowa maseczka do włosów łamliwych i podatnych na wypadanie - jej recenzję możecie przeczytać tutaj. Nie zachwyciła, rozczarowała. Nie kupię ponownie
4. Carea waciki kosmetyczne - nadają się jedynie do zmywania lakieru z płytki paznokcia, do twarzy czy czegokolwiek innego sa za twarde/szorstkie. Jedyna zaleta to to, że są grube i można mieć 2 razy tyle sztuk, jeśli się je rozdziela na połówki, co ja osobiście robię.  Nie wiem, czy kupię ponownie.
5. Bielenda 'Czarna oliwka' - Dwufazowy płyn przeciwzmarszczkowy do demakijażu oczu - o działaniu przeciwzmarszczkowym zapomnijcie :) Taki kosmetyk ma tylko usunąć makijaż. I jakoś sobie z tym zadaniem radził, chociaż na początku trochę szczypał w oczka- potem jakoś teego nie zauważałam. Zmywał dość szybko, jednak jest niewydajny, więc nie kupię go ponownie
6. Herbapol Nagietek - używałam go do płukanki nagietkowej, o której możecie przeczytać coś więcej tutaj. Nie kupię ponownie
 7. Noni Care Krem pod oczy przeciwzmarszczkowy - kupiłam go całe wieki temu. Jest naprawdę bardzo wydajny, ale niestety działanie mnie zawiodło. Słabo nawilża, zdecydowanie za słabo okolice oczu. Szybko się wchłania do matu. Używałam go też do kremowania całej twarzy, szyi, czasem stóp(mówiłam, jest wydajny!). I jak do szyi i stóp się sprawdzał, tak twarzy nie nawilżył odpowiednio (ale też nie zapchał, więc taki mały plusik). Mimo wszystko nie kupię ponownie
8.  ZSK Olej ze słodkich migdałów - pisałam o nim dokładniej tutaj. Nie sprawdził się ani jako serum na końcówki, ani do olejowania włosów, ani do twarzy. Jest zbyt drogi, ma za słabe działanie i zapach mi się nie podoba.  Nie kupię ponownie
9. Ziaja maseczka różana - lubię maseczki z ziai, ale tej jakoś moja buzia nie polubiła. Chyba kilka krostek po niej przybyło, buzia trochę szczypała. Wydajna, jak to ziaja, ale nie kupię ponownie.
10.  La Roche Posay woda termalna - dostałam takie małe opakowanie gratis do kremu z filtrem. Nigdy wcześniej nie używałam wody termalnej. Starczyła na jakieś 2 tygodnie? Dla mnie to trochę mało, więc jest niewydajna. Ponadto uważam ją za zbędny dodatek. Używałam jej jako tonik- nie zauważyłam różnicy. Używałam do odświeżania twarzy bez makijażu- może być. Jeśli użyjemy na makijaż- wszystko spłynie bądź rozmażemy się kompletnie, radze więc uważać. Jednak jest to fajne rozwiązanie np. jeśli jest nam często duszno, potrzebujemy szybkiego odświeżenia- wtedy tak. Przytrafiło mi się akurat niedawno tak, że zatrułam się czymś i ciągle mnie mdliło i spryskanie taką wodą od razu pomagało. Jednak, jak mówiłam wcześniej- jest to wg. mnie zbędny dodatek. Nie kupię ponownie.
11. Revlon 110 Ivory dla cery mieszanej/tłustej - Odkąd odkryłam go dzięki wizażowi jestem zachwycona. Odcień świetny dla osób o białej karnacji, matuje skórę, jednak jeśli nałożymy go na matujący krem (taki bardzo wysuszający typu Siarkowa Moc Barwa) to podkreśli suche skórki. Mimo to utrzymuje się długo, nie waży się, matuje, jest tani i wydajny (kupuję go za 30-40zł i starcza na 8 miesięcy). Kupię ponownie
12. Ziaja 25+ Krem nawilżający matujący - Matuje, ale nie nawilża. Jest tani, ma wygodne opakowanie, ładnie pachnie, jest wydajny. Jednak ja teraz pod podkład używam tylko kremu z filtrem a na noc chcę porządnego nawilżenia, więc z takich kremów rezygnuje. Jednak jeśli ktoś poszukuje zmatowienia ale nie za cenę wysuszonych skórek to polecam. Nie kupię ponownie
13. Adidas frezh żel pod prysznic chłodzący - dostałam w prezencie, sama w życiu bym go nie kupiła :) Jest bardzo wydajny, starcza na 2 miesiące codziennego używania. Nie wysusza skóry, a wręcz ją nawilża, nie trzeba potem używać balsamu. Jest gęsty, co dla mnie jest plusem. Rzeczywiście daje efekt schłodzenia, ale nie jest nam zimno. Po prostu kiedy go spłukujemy to takie przyjemne, szczególnie w okresie letnim. Nawet dla mnie-zmarźlucha - takie coś po wysiłku fizycznym(typu ćwiczenia z Chodakowską) jest pożądane. Jedyne co mnie od niego odstrasza to zapach, bo ja musze ładne pachnieć, po prostu. A jego zapach pod prysznicem jest taki neutralny, ale jak już się wytrę to skóra tak niemiło pachnie i jednak trzeba coś zrobić, żeby zapach zmieniła. To mi się w nim nie podobało. Nie kupię ponownie

To by było na tyle, zaskakująco mało tych kosmetyków jak na mnie! W kolejnym poście za to będzie podsumowanie lipca i zdradzę Wam coś już teraz- jestem z moich włosów niesamowicie zadowolona w tym miesiącu. Bo są idealne, dzięki prostemu trikowi, o którym powiem Wam więcej już za 2 dni! 
Więc do kliknięcia. 

Jak tam Wasze denka?

sobota, 27 lipca 2013

Jesteś piękna! - trochę kulturalnie

Miało być coś zupełnie innego, ale będzie to. Będzie moje gadanie. Bo doznałam olśnienia, a mój blog jest stricte nastawiony na to, że jest mój. A nie że są na nim recenzje, czy że są na nim włosy, kosmetyki, alternatywne metody pielęgnacji. 

Wiesz co Ci powiem, czytelniczko? Że jesteś piękna!
Jesteś tak samo piękna jak Twoja przyjaciółka, tak samo piękna jak gwiazda zarabiająca miliony dolarów i wydająca kupę kasy na kosmetyki. 
Wiesz, co Ci powiem, czytelniczko? Że Ty też tak możesz!
A wiesz, czemu tak możesz? Bo jesteś idealna i kompletna, niczego Ci nie brakuje. 
Jesteś wspaniałą osobą i masz masę zalet. Nie pozwól więc, żeby jakakolwiek mała wadka urosła do niebotycznej wagi i rozwaliła Twoje życie. 
Masz długie włosy, ale lecą z głowy garściami? Stres i zamartwianie się tylko spotęguje ten problem!
Ciesz się życiem, kochana czytelniczko! Sięgaj po marzenia, zastanów się czego tak naprawdę  w życiu chcesz i walcz o to. Nawet jeśli cały świat mówi Ci, że robisz źle. Skoro chcesz czegoś(nie mówię tu oczywiście o narkotykach, alkoholu, papierosach, głodzeniu się czy innych autodestrukcyjnych uzależniających czynnościach) to sięgnij po to i nie bój się. Masz właśnie tyle siły i instynktu samozachowawczego, żeby osiągnąć swój cel i spaść na cztery łapki!

Obejrzałam ostatnio ekranizację powieści Jane Austen "Mansfield Park". Nie czytałam niestety ksiązki, ale niedługo się to zmieni. Ekranizację z 1999roku. Oglądałam również inną, ale ta jest bezkonkurencyjna. Między innymi dzięki temu filmowi to zrozumiałam. I dlatego chcę Ci polecić ten film, czytelniczko. Bo jest w stanie wiele uświadomić. Ale nie wprost- między wierszami, w momentach, kiedy gra muzyka a bohaterowie nic nie mówią. Tylko wydarzenia mają miejsce. 

Czytam "Dżunglę podświadomości" Beaty Pawlikowskiej. Bo lubię jej głos z radia, keidy mówi do mnie od 10 do 14 w niedziele. I ma niesamowicie pozytywny stosunek do otaczającego ją świata. Dokładnie tak samo jak Ewa Chodakowska. Dokłądnie tak samo jak autor tego bloga, którego z całego serca Wam polecam. 

Dlaczego?! Bo nie warto tracić czasu. I tak zostało nam go niewiele. Bądźmy szczęśliwi. Przecież to tego własnie chcemy! Nie śpijmy całe dnie, nie traćmy czasu na oglądanie reklam, na gapienie się w ścianę i zwlekanie z prostymi czynnościami. Zaprzątają nam tylko głowę, kiedy i tak mamy wiele spraw w niej poukładanych i szwędających się bez sensu. Masz coś zrobić później? Zrób to teraz! Pomyśl racjonalnie: będziesz to tak odkładać, odkładać, a to tylko głupi talerz w zlewie, a to tylko podkoszulek do poskładania, a to tylko 1 minuta na to, żeby wetrzeć w skalp wcierkę. Naprawdę tak dużo? A jeśli tego nie zrobisz narośnie w tobie wielki grzybek- frustracja się będzie nazywał. I będziesz zła i będziesz zwalała winę na innych najprawdopodobniej(ja tak robiłam i wciąż czasami robię ;) Ale to Ty jesteś winna, bo nie chce Ci się tego zrobić. Ale panikować, że włoski lecą z głowy masz czas? Ale wcierki to się nałożyć nie chce :)   (musiałam chociaż nawiązać do tematyki włosomaniaczej) 

I czas na motywację, której ostatnio jestem aż nazbyt złakniona.

Najlepszy czas na działanie jest teraz. Im szybciej zaczniesz, tym szybciej skończysz. I będziesz mogła dążyć do czegos jeszcze lepszego!

Jeśli chcesz zmian w życiu to sama je sobie spraw. 

Błędy są dowodem na to, że próbujesz. To nic nie robienie jest oznaką przegranej.

Zacznij, gdzie jesteś. Używaj tego, co masz. Rób, co potrafisz. - Arthur Ashe

Życie to jedynie 10% tego, co Ci się przytrafia i aż 90% tego, jak TY na to odpowiadasz. 

Nie poddawaj się. Początek zawsze jest najtrudniejszy. 

Bądź szczęśliwa już dziś. Nawet jeśli osiągniesz cel wciąz może Cię to nie zadowolić, jeśli nie pokochasz i nie zaakceptujesz siebie już teraz. Każdy z nas ma chwile zwątpienia. Zamień je w coś produktywnego, co pozwoli Ci na czerpanie z życia więcej niż dotychczas.  

Ten wpis jest chaotyczny. Wiem, wiem :) Ale chcę powiedziec Wam jeszcze jedno. Wygrałam w kolejnym rozdaniu. I nie chwalę się. Uświadomiło mi to, że GDY NIE GRAŁAM- NIE MIAŁAM SZANS NA WYGRANIE. A myślałam, że rozdania to bzdura i kłamstwo i wszystko jest ustawione. No głupie myślenie, przyznaję. Ale nie grałam, ale co ważniejsze NIE WYGRYWAŁAM, tylko inni wygrywali. I to mnie strasznie denerwowało. A czyja to była wina? Moja. 
Zmieńmy swoje nastawienie do swiata, a świat zmieni nastawienie do Ciebie.
Jesteś w stanie osiągnąć wszystko, o czym marzysz.

Nie wiem, co udało mi się tym wpisem przekazać. Cieszy mnie jednak chociaż to, że zdałam sobie z tego sprawę. Nie, nie jest to czcze gadanie- naprawdę dotarło to do mojej świadomości. 
I mam nadzieję, że wiesz o tym czytelniczko. 

JESTEŚ PIĘKNA, WARTOŚCIOWA I WYJĄTKOWA
I pozdrawiam Cię z całego serca, bo bez Ciebie nie chciałoby mi się tego wpisać. 
Kolejny wpis będzie już "normalny", typowy tematycznie do treści bloga :)

czwartek, 25 lipca 2013

Różne zastosowania oleju ze słodkich migdałów

Witam serdecznie wszystkie czytające. Z racji tego, że moja buteleczka zamówionego jakiś czas temu oleju migdałowego sięgnęła dna postanowiłam napisać Wam o nim kilka słów.


Cena: Kupiłam olej organiczny w tym sklepie, 30 ml kosztowało mnie tam niecałe 10zł. W zależności od miejsca zakupu oraz rodzaju oleju cena jednak może się zmieniać. Ja wzięłam "przy okazji" przy zakupie innych półproduktów, bo bardzie mi się to kalkulowało- cena przesyłki i tak była ta sama. Jeszcze słowo w skrócie o tym, dlaczego "organiczny", a nie "rafinowany". Olej rafinowany jest tłoczony i wyrabiany w bardzo wysokiej temperaturze, która zabiera z niego wszystkie dobre rzeczy, ponadto jest rozcieńczany. Dlatego tez jego cena jest mniejsza od tego nierafinowanego. Gdyby ktoś nie wiedział :)


Zapach: Z początkowo nie podobał mi się. Śmierdział trochę jak zepsute pestki słonecznika, albo spalony tłuszcz. Ale po dwóch miesiącach używania jakoś się uodporniłam i teraz nie wyczuwam nic po otworzeniu buteleczki. 

Wydajność: Używany na wiele sposobów starczył(jak na tak niewielką pojemność!) na bardzo długo. Niestety nie użyłam go zbyt wiele razy do naolejowania włosów, ale i tak nie jest źle.

Konsystencja: Typowa dla produktów oleistych- tłusta, żółtawa, trochę gęstsza od wody ciecz.

Opakowanie: Wygodne, lekko przeźroczyste więc widzimy ile oleju jeszcze zostało. Ma bardzo praktyczny korek i dozownik. Ogólnie to jest takie samo jak wody utlenionej, którą można kupić chociażby w aptece :) Nie jest to może wybitne dzieło artystyczne, ale tutaj jednak walory praktyczne zmuszają mnie do potraktowania tej skromnej szaty graficznej na plus. 


Działanie: (przypominam- moje włosy są wysoko porowate(zbliżają się do porowatości średniej dzięki pielęgnacji odppowiedniej), trudne do dociążenia, falowano-kręcone.
*jako serum na końcówki: uzywałam tego oleju w ten sposób przez 3 miesiące. Czasem bardziej regularnie, czasem mniej. Niestety nie sprawdził się. Kiedy użyłam go za mało efekty żadnego nie było, kiedy dałam o 2 krople za dużo, końce niesamowicie się strączkowały i były przeciążone, w dodatku skłonne do puszenia się. Możecie powiedzieć, że to wina mojego braku wprawy- nie do końca. Z innymi olejami stosowanymi na końce włosów nie miałam tego problemu, było tak m.in z Babydream fur Mama czy oliwką HiPP. Tak więc to raczej w oleju tkwi problem.
* do olejowania włosów Użyłam go w ten sposób zaledwie kilka razy, więc o efektach dogłębnych i całkowitej regeneracji włosa nie mam co mówić. Mimo tego faktu muszę wspomnieć, że: wystarczy zaledwie 5ml żeby naolejować dokładnie całe włosy! Prz moich dość gęstych i długich włosach to zaskakujące. Po takim naolejowaniu włosy są doziążone, albo nawet miejscami przeciążone i widać, że są tłuste- tak więc olej jest wydajny! Niestety, po 1-2h kosmyki mogą zacząć sie puszyć, co nie jest już tak pożądane. I to by było na tyle, bo żeby poznać działanie oleju, wg. mnie potrzeba używać go regularnie conajmniej 1-2miesiące. Ja używałam go za krótko, ale chyba i tak się na niego nie skuszę. 
*do pielęgnacji twarzy: używałam go regularnie przez dwa miesiące. Moja cera jest mieszana na czole, nosie i trochę na policzkach tłusta. Na czole i innych miejscach na twarzy sucha. Mam trochę zaskórników, pory mogłyby być mniej widoczne. Nie mam skłonności do zapychania, rzadko pojawiają się na niej nowe krostki. Ogólnie na noc stawian na nawilżenie, w na dzień nakładam krem z filtrem. Oleju uzywałam więc na noc. Pod niego nakładałam kolagen i elastynę i/lub kwas hialuronowy. Czasem szedł olej solo. I.. tutaj nie jestem do końca zachwycona jego działaniem. Nie odzywił mojej twarzy, nie nawilżył- ba!, jeszcze pojawiły sie suche skórki!!- w dodatku zaczęłu pojawiać się krostki. Wiem, że to podobno przejściowe, ale bez przesady- po dwóch miesiącahc to już "okres przejściowy" mógłby minąć. Tak więc zrezygnowałam z olejowania buźki. Może to nie ten olej, może to nie ta metoda- okaże się w przyszłości. Póki co wróciłam do kremów i bardzo sobie je chwalę. Przynajmniej nie jestem pryszczatym potworkiem :)

A Wy co myslicie o oleju ze słodkich migdałów?

wtorek, 23 lipca 2013

Recenzja: Jantar - Odżywka do włosów i skóry głowy NOWA RECEPTURA


Witam! Dziś nie co innego jak recenzja nowej wersji Jantaru/Jantara(wie ktoś jak to się odmienia?!). 


Cena: Podrożał! Kiedyś kupowałam buteleczkę za 8.60zł, a teraz wszędzie kosztuje ponad 12zł!(12 to właściwie najniższa cena na jaką natrafiłam!)


Zapach: Nic sie nie zmieniło, chociaż może stał się troche mniej intensywny niż starszy kolega. Dla przypomnienia: jantar pachniał męskimi perfumami, do którego to zapachu przyzwyczaiłam sie po paru dniach i go pokochałam.


Opakowanie: Takie samo jak wczesniej- szklana, klasyczna butelka z niewygodnym dozownikiem, którego ja sie pozbywam tak, żeby mi pipetka bezproblemowo wchodziła do środka.


Konsystencja: Bardziej klarowna i przejrzysta, o lekko żółtawym zabarwieniu. Mętnieje po jakimś czasie.

Dostępność: Zanotowałam poprawę- jak kiedyś był tylko w dwóch miejscach w moim mieście, tak teraz w prawie kazdym małym sklepiku kosmetycznym można go dostac, o aptekach to już nie wpsominając!

Wydajność: Również lepsza niż starej wersji, zużyłam połowę buteleczki w 3 tygodnie.

Skład: 

Analizy się nie podejmuję, bo: 
-jest w nim wszystko, co obiecuje producent; 
-jest pełen ekstraktów i każdy z nich może uczulić czy podraznić, ale też wzmocnić; 
-każdy na taką mieszankę będzie reagował inaczej.
Zwrócę może tylko Waszą uwagę na to, że ma PEG-12, PEG-20, polyquaternium-11, dimethicone. Oprócz tego jest po brzegi wypełniony ekstraktami, proteinami i innymi składnikami aktywnymi.

Działanie: Ehh... i co ja mam Wam napisać? Rozczarował mnie ten nowy Jantar na całej linii. Po pierwsze- nie zauważyłam nowych baby hairs. A po używaniu starej wersji, chociażby przez kilka dni, już jakieś widziałam. Po drugie- nie przyspieszył wzrostu włosów (chyba nie musze przypominać, że stary Jantar działał cuda?). Kolejna rzecz, chyba najważniejsza- nie wzmocnił włosów, nie dał siły cebulkom, nie zpaobiegł wypadaniu. Stara wersja była w tej dziedzinie u mnie bezkonkurencyjna, nowa.. no cóż, chciałabym móc powiedzieć, że zachowuje się neutralnie. Ale tak nie jest! Już po kilku dniach stosowania nowej receptury tej wcierki mój skalp zaczął swędzieć. Jak wiecie lub nie- mam z tym problem, który czasmai udaje mi sie załagodzić. A co zrobił Jantar? Dodatkowo rozjuszył mój skalp. Chciałam początkowo ignorować to swędzenie(musiałabym sie drapać nieprzerwanie przez kilka minut ;/ ), wmawiałam sobie, że to mrowienie i że wyrosną nowe włoski... Łudziłam się. Nie dość, że nowe włoski nie wyrosły, to mój skalp został nadmiernie przesuszony, podrażniony, a włosy leciały garściami(często dzieje się tak, kiedynie nie zadbam o właściwe nawilżenie skalpu)!!! Po 3 tygodniach katorgi stwierdziłam, że dłużej nie wytrzymam i odstawiłam Nową Wersję Jantaru. Od tej chwili minął już tydzień- najpierw dałam skórze głowy odpocząć, a od 5 dni wcieram w skalp starą wersję. Kolejny raz muszę zacząć wychwalać starą wersję pod niebiosa, bo nie dość, że nawilżyła skalp, to w dodatku włosy przestały mi wypadać garściami i prawie już nie drapię skóry głowy :)  

Co do Nowej Wersji... więcej jej nie kupię. Rozczarowała mnie i zawiodła. Podrażniła, przyczyniła się do większego wypadania włosów i swędzenia skalpu- i to tak natarczywego, jak w najgorszych koszmarach. Niestety, nie wyobrażam sobie życia bez starej receptury, więc jeśliby ktoś chciał się wymienić na jakiś kosmetyk(jaki chcecie- jak mam nieotwarty, to się podzielę bądź zakupię, ale no w granicach rozsądku :) )- śmiało piszcie na maila wwweronikablog@gmail.com   
Niestety, ja już w sklepach nie widzę starego Jantara. i mimo, że mam zapasy to wiem, że będę potrzebowała większych!
Ah, jeszcze jedno- pewnie niektórym z Was nowa wersja będzie odpowiadała. Mój skalp jest po prostu nadwrażliwy i to zapewne dlatego tak źle nową wersję znosi...

+ Zrobiłam zdjęcie przedziałka, bo sama nie jestem w stanie ocenić i proszę Was o pomoc. Ze względu na duże ilości wypadających włosów w ostatnich kilku miesiącach(ponad 100) chciałam poradzić się Was, czy wygląda on normalnie, czy tez jest przerzedzony i mam się martwić?

Przedziałek na mokrych włosach
 
Przedziałek na suchych włosach

 A Wy używałyście nowego Jantaru? 
I myślicie, że mój przedziałek jest przerzedzony przez te garści wypadających ostatnio włosów?

niedziela, 21 lipca 2013

Płukanka nagietkowa

Witam wszystkich i zapraszam do poznania moich wrażeń ze stosowania płukanki nagietkowej.


Czemu nagietek? Kiedyś, najprawdopodobniej na jakimś blogu przeczytałam, że nagietek pomaga uwydatnić naturalnie rudy kolor włosów. No cóż, chciałam się o tym przekonać. Dodatkowo zachęciło mnie kilka opinii, jakoby taka płikanka dodatkowo nawilżałą włosy. Tego też byłam ciekawa!

Przepis
2 saszetki zalewałam ok. 200ml gorącej wody(jak się zagotowała to czekałam minutkę i wtedy).
Po 10 minutach wlewałam do 300-600ml chłodnej wody z kranu. Mieszałam i polewałam taką płukanką włosy. Czasem było to ostatnie, co robiłam z włosami, czasem nakładałam na nie potem jeszcze jakąś maskę, którą potem spłukiwałam. 


Cena: Opakowanie w aptece kosztowało mnie ok. 5zł. Zawierało 20 saszetek. 


Zapach: Ja nie wyczuwałam żadnego, za co dodatkowy plus. 


Wydajność: 20 saszetek starczyło na 10 płukanek. 


Żeby zapobiec przesuszeniu...: Zioła, jak jżz kiedyś pisałam, wysuszają włosy. U mnie nie ma znaczenia czy są to typowe suche zioła, czy też te wydzielające śluz jak np. siemię lniane. Każde, bezwzględnie powoduje susz. Więc, żeby nie spotkało mnie to znów postanowiłam jakoś się przed tym suszem zabezpieczyć. Najpierw nakładałam na włosy po ich umyciu maskę, potem robiłam tę płukankę, a potem kolejną maskę, tym razem zakwaszającą. Czasem nakładałam najpierw jedną maskę, potem drugą, potem robiłam płukankę, a potem nakłądałam maskę zakwaszającą(żeby domknąć łuski włosa). I co? I powiem Wam, że takie kompleksowe działanie zabezpieczyło moje włosy przed niewątpliwym przesuszeniem, które z pewnością by wystąpiło. Taka mała uwaga: muszą to być dwie maski, które wasze włosy lubią, jesli tak jak i moje Wasze mają również niesamowicie dużą skłonność do bycia przesuszonymi.  
A jakie efekty dała mi płukanka?  Z pewnością zwiększyła objętość, mimo że nie polewałam nią skalpu. Włosów było wyraźnie więcej, stały się jeszcze grubsze :) Niestety, kosztem niesforności- wiele włosków odstawało, gdzie nie potrzeba, kiedy pominęłam jakąś partię kosmyków i nie "zakwasiłam" jej dodatkowo maską. Również, jeśli nie zadbamy o nawilżenie włosów, użyjemy płukanki i po prostu wysuszymy włosy potem.. możemy spodziewać się, że będą one suche. Jednak kolejna zaletą stosowania płukanki nagietkowej jest to, że dodaje włosom blasku. Rozczarował mnie jedynie brak wzmocnienia koloru, na który liczyłam. Więc blondynki mogą jej śmiało uzywać i nie powinny obawiać się rudawej poświaty. Ja  mimo wszystko do płukanki chyba już nie wrócę... Ale i tak nie wspominam jej najgorzej- chyba tylko ze względu na prewencyjne nawilżenie włosów.. :)

A Wy lubicie płukankę nagietkową?

piątek, 19 lipca 2013

Recenzja: Love 2MIX Organic Szampon do włosów zniszczonych z efektem laminowania 'Mango i Awokado'

Witam wszystkie czytające. Dziś porządna notka i nadrabianie zaległości w czytaniu Waszych blogów. Zapraszam więc :)


Cena: Bardzo zależna od miejsca zakupu. Ja zapłaciłam za opakowanie ok. 17zł. Jest okej jak na taki skład, zapach, "nietypowe" pochodzenie i pojemność. 


Zapach: Bardzo egzotyczno-owocowy, przyjemny i energetyczny. Niestety, nie utrzymuje się na włosach :(


Opakowanie: Czarne, eleganckie białe literki na nim... I naklejka z polskimi napisami z tyłu. Papierowa, zdzierająca się i niszcząca pod wpływem wody i użytkowania.  No i wielkie ALE: To coś, ten dozownik, na samym czubku opakowania. Tak, owszem, jest bardzo poręczny i fajny. Dopóki sie nie urwie bądź nie zacznie przeciekać. Otóż ja, jak to na moje szczęście w życiu przypadło musiała wypuścić z rączek butelkę tego szamponu, upadła, a ten dozownik-korek się odczepił- był na klej. I tyle, po zabawie, bo od tego czasu musiałam być nieziemsko ostrożna w używaniu kosmetyku. ZAWIODŁAM SIĘ NA OPAKOWANIU. Niby fajne, ale po tym "doklejeniu" przeciekało i cała przyjemność używania wyparowała.


Dostępność: Tylko sklepy internetowe. No chyba że gdzieś w większych miastach mozna go kupić, ale mnie nic o tym nie wiadomo. Z tym jest więc słabo. 

Konsystencja:  Gęstawa, ma ładny pomarańczkowy kolorek. Nie spłynie nam z rąk, dobrze sie pieni. 


Wydajność: Uzywam go od początku czerwca i już zbliża się do końca. Może nie "już", a "dopiero". Jak na prawie 400ml i regularne używanie 2 miesiące to czas całkiem w porządku. 

Skład:


Aqua with infusion of Organic Mangifera Indica (Mango) Fruit Extract - Woda z organicznym ekstraktem z mango
Organic Perssea Gratissima (Avocado) Oil - Olej Avokado, organiczny
Cocamidopropyl Betaine - Betaina kokamidopropylowa - substancja spieniająca, surfaktant amfoteryczny, druga grupa pod względem siły, kiedys podejrzewałam ją o to, że wywołuje u mnie swędzenie, potem jakoś moje podejrzenia coś rozwiało, dziś ZNÓW PODEJREWAM JĄ O TO, ŻE MNIE UCZULA
Lauryl Glucoside - Poliglukozyd Laurylowy - 
Sodium Cocoyl Glutamate - Surfaktant amfoteryczny z tych łagodniejszych? Nie jestem pewna, ale jeśli tak, to wiem czemu szampon tak dobrz emyje i czemu mój skalp tak reaguje..
Glycol Distearate - Niejonowa substancja powierzchniowo czynna, emulgator
Bis (C13-15 Alkoxy) PG-Amodimethicone - substancja filmotwórcza, czyli coś silikonowego
Guar Hydroxypropyltrimonium Chloride - substancja zapobiegająca elektryzowaniu się włosów
Hydrolyzed Wheat Protein - Hydrolizowane proteiny pszenicy - proteiny mają łatać ubytki włosa, a hydrolizowane to takie, które lepiej w niego wnikają. Moje włoski pszeniczne proteiny lubią.
Hydrolyzed Rice Protein - Hydrolizowane proteiny ryżu - patrz wyżej
Benzyl Alcohol - Alkohol Benzylowy - konserwant MOŻE PODRAŻNIĆ/UCZULIĆ
Sodium Chloride - Sól, czyli najtańsza substancja zagęszczająca, może podraznić czy wysuszyć- co dziwne tutaj jej nie obwiniam, bo wiem że mój skalp reaguje na nią neutralnie
Benzoic Acid - Kwas benzoesowy - konserwant
Sorbic Acid - Kwas sorbowy - naturalny konserwant
Parfum - Zapach
Citric Acid - Kwas cytrynowy - naturalny konserwant
Lycopene - naturalny pigment

Skład.. ni jest zły. No bo powiedzmy sobie szczerze. Woda z mango? A na drugim miejscu olej awokado? Zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Szkoda tylko, że niestety u mnie tak świetnie ta mieszanka się nie sprawdziła...  Bo mimo że tego, czego mój skalp może potencjalnie nie lubić jest w teorii mało, to jednak coś poszło źle i mój skalp swędzi..

Działanie: Szczerze mówiąc to jestem trochę zawiedziona. Bo kosmetyk ma naprawde świetny skład- w życiu nie uzywałam chyba szamponu o tak rewelacyjnym składzie i spodziewałam się naprawdę cudów. Ale się zawiodłam. To znaczy szampon radzi sobie doskonale ze zmywaniem olei czy masek domowej roboty, świetnie oczyszcza, dobrze się pieni, jest wydajny, pięknie pachnie. Ale.. tylko tyle. Nie zauważyłam zwiększonego blasku włosów, co obiecuje producent. Ponadto działa bardzo podobnie jak HiPPy czy inne Babydreamy, może jedynie mniej plącze włosy i je wysusza. Jednak, jak już wspominałam, jest to działanie zbyt mało zauważalne czy wyczuwalne, żebym uwazała je za plus. W dodatku mój skalp ma taką świetną zabawę- lubi mnie swędzieć i uwielbia, jak moje paluszki go drapią. Taki fetysz czy coś, nie wiem- jego spytajcie. W każdym razie liczyłam, że ten szampon mnie z niego wyleczy, bo po Jantarze(starej wersji) mój problem stał się już prawie niezauważalny. A tu nie- niestety szampon zawiódł mnie i na tym polu i nie złagodził swędzenia, jak było minimalne- tak stało się teraz odrobinę bardziej uciążliwe. Co poszło nie tak? Sama nie wiem. Może miałam za duże wymaganie albo coś, ale.. jestem zawiedziona, no bo nie mówiąc już o tym, że żadnego efektu laminowania to on nie daje i trzeba maskę po nim nałożyć, to w dodatku to swedzenie
A dla dziewczyn z problemem przetłuszczających się włosów może okazać się przydatne informacja, że u mnie nie przyspieszył tego procesu, chociaż no ja z tym problemem się nie borykam. Ale to tak dla informacji, że przy myciu nim głowy nic się nie zmieniło. Jak robiłam to co 2 dni, tak nadal tak jest :)

A Wy używałyście tego szamponu?

środa, 17 lipca 2013

Versatile Blog Award

Witam serdecznie i zapraszam na Versatile Blog Award, do której zostałam nominowana przez Greenfrog, której dziękuję za nominację.

Zasady Versatile Blog Award:
1. Nominowana osoba pokazuje nagrodę. (pokazuje czy przekazuje? nie jestem pewna..:)
2. Dziękuje za nominację.
3. Ujawnia 7 faktów o sobie.
4. Nominuje 7 blogów.
5. Informuje o nominacji blogi nominowane.

Fakty o mnie:
1. Czasami mylę literki w wyrazach i dopiero po pewnym czasie zdaję sobie z tego sprawę. Jak byłam mała czytałam "słowinia" zamiast "siłownia". I nie widziałam błędu. Ostatnio szukałam filmu. W tytule zobaczyłam księżniczkę i się denerwowałam, że nie ma. Po 15 minutach bezowocnej męczarni zobaczyłam, że to miała być "książeczka". No trudno, taki mój urok. 
2. Uwielbiam drzewa. Są dla mnie najgłębszą i nawyższą formą inspiracji, fascynują i czarują mnie ruchem liści, szelestem który udaje szept,poetyckością wypowiedzi więc, tym taktem i powolnością i ociężałością w leniwy dzień parnej letniej atmosfery... Nie mogę oprzeć się widoku liściastego drzewa, mogłabym na nie patrzeć godzinami. Po prostu. A ogólnie to przyrody nie lubię, bo jest w niej robactwo i inne zwierzęta. Ano właśnie- boję się wszystkich zwierząt, oprócz żółwi, ryb, kotów i motyli. Czasami nie boję się much i mrówek, ale to tylko czasami. 
3. Nie ma dla mnie takiej choroby jak dyskleksja. No po prostu nie ma. Siedziałam w szkole z koleżanką, która miała to coś. Ja rozumiem naprawdę wiele, ale jeżeli ona nie może zapamiętać, że nóż pisze się przez ó, a nie u, ale jest w stanie zapamiętać kilkanaście wzorów chemicznych jakichś związków i wie jak narysować je tak, żeby ciągnęły się przez całą stronę w zeszycie, to coś jest wg. mnie nie tak. Bo jak ja umiem zapamiętać zasady ortografii, ale nie potrafię wzoru z chemii czy fizyki to dla mnie ulg żadnych nie ma. Każdy ma jakieś wady i słabości i ja zawsze byłam dobra z polskiego, a kiepska z chemii i fizyki i to zaakceptowałam, takie życie. A że inni nie są w stanie zrozumieć, że może ortografia nie dla nich.. trudno, nie rób z tego afery tylko rozwijaj się w tej dziedzinie, w której jestes świetny/a. Bo wymysł dysleksji.. dla mnie to cios poniżej pasa. 
4. Nie lubię jeść publicznie, w takich miejscach typu restauracja, ulica, park, czy McDonald. Za to w domu uwielbiam.
5. Kiedyś ćwiczyłam sztuki walki i kochałam sport. Teraz jestem leniuchem-kanapowcem, ale powoli wdrążam w swoje życie trochę ruchu. 
6. Uwielbiam herbaty. Owocowe, białe, zielone, czarne.. wszystkie. Liściaste i te w torebkach. No i kocham miętę, szczególnie gorącą. Nie lubię koli i nie lubię kawy. 
7. Lubię się uczyć. Nie lubię się kąpać. Lubię sprzątać. Jestem nienormalna, przyznaję. 

Nominuje do zabawy:..
Tak, ja wiem, że trzeba, ale chyba ostatnio wyczerpałam limit nominacji, bo ciągle(tak mi sie przynajmniej wydaje) odpowiadam na jakieś tagi i mam wrażenie że każdy został już przeze mnie otagowany. Aczkolwiek ze względu na dość fajną formę- same w końcu wybieramy, co o sobie mówimy- zapraszam do zabawy każdą włosomaniaczkę/kosmetykomaniaczkę czy też inną maniaczkę, która ma na to ochotę :)

Pozdrawiam serdecznie i obiecuję, że kolejny wpis będzie już "normalny", tzn. najprawdopodobniej pojawi się jakaś recenzja i na na ten miesiąc mam już dość tagów. A póki co życzę Wam ciepłych i czekoladowych snów!

poniedziałek, 15 lipca 2013

Ocet jabłkowy w pielęgnacji włosów i skóry głowy

Witam Was wszystkich serdecznie i od razu przepraszam, ale ze względu na zamieszanie wokół egzaminów na prawo jazdy, rekrutacją na studia i poszukiwaniami pracy(rozmowami kwalifikacyjnymi i wysyłaniem CV) oraz szukaniem najkorzystniejszego konta bankowego :) jakoś nie wyrabiam się z pisaniem postów. 


W każdym razie, dzisiaj notka o occie jabłkowym firmy Kamis, który to jest 6% octem. Używam go już od roku i postanowiłam podzielić się swoja opinią na temat tego półproduktu. A jeszcze jedno: dlaczego wybrałam właśnie ten z półki sklepowej? Powód jest prosty- najkrótszy skład :) No i przystepna cena, bo 5-6zł, co wystarcza na kilka miesięcy! 

Przepis I
1:1 octu do wody. Tzn. przykładowo 1 łyżka octu na 1 łyżkę wody. 

I taka mikstura ma nam przyczynić się do ograniczenia łupieżu, stosowana jako wcierka w skórę głowy raz dziennie. Osobiście nie używałam i nie próbowałam, ale jak ktoś ma łupież i inne sposoby zawiodły- co szkodzi spróbować?

Przepis II
2 łyżki octu na 1000ml wody(przefiltrowanej kranówy). 
W ramach wyjaśnień- moje łyżki mają 7-8ml. I taka ilość na 1l wody daje optymalne pH dla płukanki zakwaszającej, ok. 5ciu. 

Płukanki używam już od roku. Bardziej lub mniej regularnie. Aczkolwiek cały czerwiec używałam jej co 2-3 dni, po każdym umyciu włosów. Polewałam nią zarówno włosy, jak i skalp. Jake dała efekty?
Z pewnością włosy były bardziej ujarzmione, mniej odstawały. Były bardziej gładkie, śliskie, błyszczące. Jednak na skalp większego wpływu nie zauważyłam. Jak czasem swędzi, tak swędział. A co jeszcze uważam za istotne, to zapach takiego octu nie jest mocny i nie utrzymuje się długo na włosach. Ba- wcale się nie utrzymuje!
Jednak w pielęgnacji włosów uważam, że jest to ważny dodatek, a wręcz niezbędny w pielęgnacji włosów średnio/wyskoko porowatych. Dlaczego? Ponieważ pomaga zamknąć łuski włosa i po tym regularnym używaniu takiej ołukanki widzę rzeczywiście poprawę kondycji włosów! Jednak, co trzeb podkreślić, efekt wizualny utrzymuje się tylko do następnego mycia. Ale odbudowa włosa, taka co to utrzymuje się dłużej i pomaga nam w walce o niskoporowate włosy, przy regularnym używaniu, daje efekty długotrwałe! Więc polecam :)

Ode mnie tyle, dzisiaj tak krótko, aczkolwiek treściwie. I, mam nadzieję, przydatnie.

A jak u Was sprawdza się płukanka octowa?

sobota, 13 lipca 2013

Recenzja oleju Amla Jasmine

Witam serdecznie wszystkie czytające. Dzisiaj pora na pierwszą w historii tego bloga recenzję oleju do włosów. Epokowa chwila :D Tak więc zapraszam. I od razu przepraszam za jakość zdjęć- niestety cały czas jest pochmurno, a mój aparat sobie nie radzi :(


Cena: Swój olejek zamawiałam "przy okazji" z tego sklepu. Bo miał korzystną wysyłkę i inne produkty, które chciałam kupić. Zapłaciłam 19,50zł. Jak widzę teraz nie dość, że zmienił szatę graficzną, to i cena zmalała. Trudno. Ale ogólnie 20zł (plus przesyłka, no ale już ją podaruję) to niezła cena jak na tak wydajny zakup. 

Zapach: Pamiętam, że przy pierwszych dwóch podejściach po odkręceniu korka... yhh, ten odór mnie odurzył i myślałam, że nie wytrzymam. Ale wpadłam na genialny wprost pomysł, żebynałożyć olej rano i wieczorem umyć włosy i trudno. Ale WYTRZYMAŁAM. I dobrze, że to zrobiłam. Bo teraz jakoś uodporniłam sie na wiele zapachów i jak mam być szczera to sama nie wiem co mi w tym zapachu przeszkadzało. Jest on co prawda indyjski, mocny i specyficzny, ale można się do niego przyzwyczaić. Ba, mnie się nawet spodobał. Jedynie domownicy mówią, że śmierdzi :(

Opakowanie: Wygodna plastikowa buteleczka, z której naklejka się nie odkleja, nie zaqmazuje ani nie ściera, jednak na której nie znajdziemy też ani słowa po polsku. Olejek był chyba w tekturowym opakowaniu, ale wyrzuciłam je bo nie lubię niepotrzebnego zagracania. Olej jest zakręcany i tutaj trzeba uważać, bo po odkręceniu ukazuje nam się duży otwór i przy pierwszych kilku użyciach trzeba uważać. Mi się niechcący trochę wylało na szafkę i.. ogólnie to naprawdę, uważajcie.Bo tego już nie zmyjecie. Ale do tego też można się przyzwyczaić.


Konsystencja: Lejąca i dość rzadka. Z pewnością rzadsza od oliwy z oliwek. Mniej tłusta.

Wydajność:  To, co widzicie na zdjęciu to pozostałość po 4 miesiącach regularnego używania co najmniej 2 razy w tygoniu. Powiem Wam szczerze, że naprawdę mnie ten olej zaskoczył pod tym względem, bo zanim go użyłam zużywałam wszystkie oleje w ekspresowym tempie. Na tym nauczyłam się oszczędzać, ale też i on się do tego świetnie nadaje. Bo wystarczy na moje włosy(same wiecie jaką mają długość i gęstość- jak nie to zapraszam do zakładki Moje włosy albo do ramki w prawym górnym rogu bloga) 5 ml. Tyle zawsze nalewam do plastikowego pojemniczka po syropie i tyle aplikuję na całą długośc włosów, bez skalpu. I wciąż jest i się nie chce skończyć :)

Skład: 


Mineral Oil (Paraffinum Liquidum) - parafina, czyli olej mineralny. Podobno zmywalna jedynie surfaktantem anionowym, ale u mnie delikatny szampon daje radę.
Canola oil - Olej rzepakowy
Elaesis guineesis oil - Olej palmowy
Phyllanthus emblica (amla) Extract - Ekstrakt z owoców amli- może przyciemniać włosy!
Perfume (Jasmine) - Zapach jaśmminu- czuć!
Isopropyl Myristate - Mirystynian izopropylu, emolient suchy, tworzy film
Cyclopentasiloxane - Silikon- a fe, w oleju.. ale cykliczny, lotny
Phenyl trimethicone - można go zmyć za pomocą delikatnego szamponu
Butyl Methoxydibenzoylemathane - Avobenzone, FILTR UV
Rosmarinus officinalis oil - Olej z liści rozmarynu
Tocopheryl Acetate - Witamina E
Tertiary Butyl Hydroquinone - składnik wybielający skórę...hmm nie znalazłam innej informacji o nim :(
D&C Yellow No. 11 (CI 47 000) - barwnik żółty
D&C Green No. 6 (CI 61 565) - barwnik zielony

Co do składu... fajnie, że olej rzepakowy, palmowy, filtr uv, witaminka, ekstrakt z owoców amli... jednak bazę stanowi olej mineralny, które moje włosy w tej mieszance trochę puszy. Swoje robią również silikony, dzięki którym włosy szybciej się obciążają, ale ich jednak nie odżywiają. Barwniki, zapachy... Jednak to nie dla mnie, wolę czyste oleje, przynajmniej składowo są zachwycające. Tutaj jest pół na pół, bo jednak to pierwszy olej jaki nakładałam na włosy, który ma silikony w składzie.

Działanie: Tutaj jest najtrudniej, bo ogólnie to nie lubię oceniać olei. Może to dlatego, że nie znalazłam jeszcze tego najlepszego? Sama nie wiem. W każdym razie uznałam, że 4 miesiące stosowania to wystarczający czas, żeby opisać jak to z nim jest. Otóż.. nic specjalnego. Co prawda wystarczy wspominane już przeze mnie 5ml, żeby włosy naolejować i są wtedy wyraźnie dociążone, jednak zdecydowanie lepiej radzi on sobie ze zdrowymi włosami na długości, a kiepsko z końcówkami, których nie jest w stanie dociążyć. Ponadto na pewno dodaje włosom blasku. Może nie jakiegoś spektakularnego, ale zawsze coś. No i na pewno daje włosom jakąś ochronę przed późniejszym szamponem. Ale nie uelastycznia, nie odżywia, nie regeneruje i na nic innego nie wpływa. Takie o. Pachnący dodatek, który pozwala nam wierzyć, że dbamy o włosy. I tyle. Jakbym miała wybierać drugi raz to bym Amli Jasmine nie kupiła. Chociaż jestem jej wdzięczna, ża uodporniła mnie na różne smrodki ;)

A Wy używałyście tego oleju?

czwartek, 11 lipca 2013

TAG + Nowości

Witam serdecznie! Na początek Tag z pytaniami od Henrietty:

1. Która z popularnych skiążek okazała się dla Ciebie kiepska? 
Zdecydowanie "50 twarzy Greya". Kupiłam w ciemno, zachęcona medialną nagonką na tą książkę. W końcu wszyscy donosili, że to światowy bestseller i pomyślałam, że przecież miliony ludzi na całym świecie nie mogą się mylić. Mylą się! NaprawdĘ, po przeczytaniu tej ksiażki załamałam się poziomem umysłowym, na jakim stoi ludzkość. I nie chodzi mi tutaj, boże broń, o tematykę. Po prostu.. JAK MOŻNA PISAĆ NIE POTRAFIĄC TEGO ROBIĆ? W zasadzie ta książka jest tak kiepska, że nie zasługuje nawet na te kilka słów mojej opinii, ale postanowiłam je jednak napisać, żeby Was przestrzec. To jest najgorsze, co mnie spotkało w życiu. Warsztat pisarski, pomysł(bądź co bądź jest to prawie że wierna kopia sagi Zmierzch, która, już ze względu na to że była pierwowzorem, bardziej przypadła mi do gustu), wykonanie oraz... AMATORSZCZYZNA. Autorka sama przyznała, że się na temacie, który opisała nie znała i korzystała z internetu, żeby sobie go przyswoić. WIDAĆ! Ja rozumiem zrobić to w taki sposób, żeby czytelnik jeszcze się nie zorientował, ale zrobić to tak bezczelnie i jeszcze sie tym chwalić? Poza tym: kiedy pojawiała się "WEWNĘTRZNA BOGINI" sama nie wiedziałam czy mam się śmiać, czy płakać. Ogólnie żałuję, że straciłam czas i pieniądze kupując(2 tomy od razu, a co) te książki a potem je czytając. Autorka, przede wszystkim udowodniła, że nie ma ani talentu, ani warsztatu, ani krzty rozumu. A jedynie tupet, żeby pchać się do ludzi z takim czymś. Nie powiem, tej ostatniej cechy jej zazdroszczę. Ktoś może powiedzieć że ja nie napisałam książki i nie zarobiłam na niek milionów dolarów. Może, oczywiście, jego prawo. Ja jednak będę się upierać przy swoim. Ta książka nie zasługuje na miano książki. Tyle.

2. Co jest Twoją ulubioną rzeczą na świecie? 
A to już trudniejsze pytanie. Lubię jeść. Naleśniki, gofry, kebaby.. no wszystko. Lubię też gotować. Lubię te chwile, kiedy odkrywam świetną piosenkę i nie mogę przestać jej słuchać. Lubię jeździć tramwajami, autobusami, samochodem. Lubię czytać książki, oglądać filmy. Uwielbiam nadeptywać na liście jesienią. Lubię chodzić nocą po mieście. Lubie kolor czerwony. 
Szczerze mówiąc to cieszą mnie właśnie takie "małe" rzeczy w życiu i trudno mi wybrać coś, co lubię bardziej od innej rzeczy.

3. Jaka jest maksymalna długość włosów czy Twoich czy w ogóle, po której uważasz, że są one za długie? 
Koniec kości ogonowej. Chyba i dla mnie i dla włosów w ogóle widzianych u innych jest to jedna granica.

4. Twoja ukochana książka, do której możesz wracać co miesiąc?
Przeminęło z wiatrem.

5. Kim chciałaś zostać, kiedy byłaś dzieckiem?
Najpierw piosenkarką, a potem astronautką. I koniecznie polecieć w kosmos i być taaaka mądra! W sumie mieć talent w śpiewaniu i polecieć w kosmos nadal bym chciała.. ale moje priorytety się zmieniły.

6. Utwór muzyczny, który chodzi Ci po głowie to...?


7. Ulubiona herbata albo kawa?
Lipton zielona orientalna. Ostatnio jednak nie widzę jej w sklepach :( W sumie można ją dostać tylko w miastach typu Gdańsk, Warszawa, a i tam ich nie widzałam nawet ostatnio.

8. Czego nie umiesz robić?
Radzić sobie z nerwami, stresem. Wreszcie to do mnie dotarło, że czasami totalnie nie potrafię się opanować. Czasami potrafię sama sobie przetłumaczyć, że tylko sama siebie pogrążam, ale czasami... jest źle. Ale teraz, kiedy już to wiem, bedę nad tym pracować.

9. Czytasz regularnie jakieś czasopismo? Jak tak, to jakie?
Nie czytam regularnie gazet. Tylko od czasu do czasu(raz na pół roku) Charaktery czy HOT, albo coś podobnego. 

10. Twoje ulubione uczesanie to?
Kucyk, taki tuż przy karku albo warkocz. Jeden albo dwa.

11. Na co teraz czekasz?
Wyniki rekrutacji :) Będą jutro o 14.00... sama nie wiem, czy chcę, żeby były pozytywne. Bo wtedy czeka mnie samotny wypad do Warszawy. A JA SIĘ TAM ZGUBIĘ. Wiem to, po prostu to wiem.

Pytania ode mnie:
1. Ulubiony owoc?
2. Niezbędna rzecz w szafie?
3. Wolisz pić w kubku czy w szklance?
4. Zakupy- w towarzystwie czy samotnie?
5. Mieszkanie w bloku czy domek z ogródkiem?
6. Ulubiony sklep z kosmetykami?
7. Jesteś spragniona zmian czy wolisz uporządkowane życie?
8. Małe miasto czy wielka metropolia?
9. Książka/ film, o której/którym nie możesz zapomnieć?
10. Teatr czy kino?
11. Ulubiony aktor i aktorka(polski badź zagraniczny duet, czy też mieszany :D)?

A teraz nowości, bo wczoraj odebrałam z poczty paczuszkę. A w środku była wygrana z rozdania u Kociamber w podróży.


Wygrałam m.in. szampon, olej, mydełko i odżywkę :) 
Muszę się przyznać, że piszczałam do komputera jak zobaczyłam wyniki rozdania.. Bo pierwszy raz coś wygrałam. A myślałam, że te całe rozdania to tylko jakaś bujda :) A jednak warto!

Pozdrawiam i życzę miłego dnia!

wtorek, 9 lipca 2013

Miesiąc z lnem mielonym

Witam! Dziś pora na podsumowanie tego, czy codzienne picie lnu mielonego coś dało. Zapraszam :)

źródło


No więc tak: zacznę może od tego, że nie planowałam jakoś wcześniej takiej suplementacji. Ot, na początku czerwca stwierdziłam, że coś z moim brzuszkiem trzeba zrobić i przypomniałam sobie o tym, że resztka opakowania z panem lnem zalega na półce. A ja robiłam porządki, a że porządki to u mnie poważna sprawa, tak więc nie było wyjścia. Trzeba było zużyć te zmielone nasiona. Więc postanowiłam pić je od 1.06.2013 do 1.07.2013.. I piłam, regularnie, ale... ten miesiąc okazał się zbyt krótki więc postanowiłam kurację przedłużyć.

Mój przepis(a w zasadzie to ten z opakowania...):
1 łyżeczkę sypałam do kubka, zalewałam zagotowaną przed minutą wodą, po czym mieszałam i czekałam aż zgęstnieje i wystygnie

Wrażenia smakowe: O dziwo- nie było źle! Kiedyś, tzn. 5-6 lat temu pamiętam, że byłam zmuszona do picia tego napoju i nie wspominam tego dobrze. Musiałam zatykać nos, bo inaczej miałam odruch wymiotny. A teraz.. sama nie wiem, co się stało, ale smak był neutralny, prawie jakbym piła wodę. Całe szczęście! 

Siemię lniane a układ trawienny: Jest lepiej, aczkolwiek uważam, że miesiąc to zbyt mało żeby oceniać jego wpływ na żołądek. W każdym razie mam wrażenie, że się trochę uspokoił, bo kiedyś był bardziej nerwowy. Albo dopiero teraz do niego dotarło, że matury już nie wrócą :)

Siemię lniane a baby hair: Teraz, właśnie po upływie miesiąca widzę bardzo dużo małych, dopiero co wyrastających włosków. Mają one ok. 2cm, niektóre więcej, niektóe mniej, wiadomo. Jednak myślę, że to zasługa właśnie lnu. 

Siemię lniane a szybszy przyrost włosów: Tak! I tutaj się u mnie len sprawdził. Niestety, nie jestem zbyt dobra w mierzeniu włosów ani też nie pamiętałam o tym, żeby na początku zmierzyć pasma. Jednak to się zmieni, obiecuję. W każdym razie już na pierwszy rzut oka widzę patrząc w lustro, że kosmyki są dłuższe. O wiele dłuższe, co możecie zobaczyć na zdjęciu.

Tak, zdaję sobie sprawę że nie jest to super-ekstra-świetne zdjęcie, na którym od razu widać przyrost, ale weźcie pod uwagę, proszę, to że na zdjęciu po lewej włosy są rozprostowane, a na tym po prawej pokręcone totalnie, a ja nie jestem mistrzynią łączenia zdjęc i pracowania w programach graficznych :)

Siemię lniane a wypadanie włosów: Kolejna wygrana!!! Już myślałam, że nigdy nie opanuję tych całych pasm spływających w wanne po myciu włosów, ale dałam radę! I mogę dziękować za to właśnie tej suplementacji, bo nic innego nie robiłam, co by mogło się do tego przyczynić. Teraz moje włosy wypadają w granicach normy, nie są to już tak zatrważające ilości jak miesiąc czy dwa temu i staję się o nie spokojniejsza. Raz wypada ich więcej, raz mniej, ale to jest normalne i tym sie nie przejmuję bo wiem, że tak być powinno. Oceniając pobieżnie wypada mi ich około 60-70. Taka ilość jest moją normą i uznaję to za liczby satysfakcjonujące, bo nie wahają się już w granicy 100. 

Siemię lniane a paznokcie: Tutaj nie zauważyłam różnicy. Moje paznokcie są teraz w dobrej kondycji, ale też i lepiej się ostatnio odżywiam. W każdym razie wróciłąm do stanu, w którym z natury są mocne, nie łamią się, nie rozdwajają się i rosną tak szybko, że muszę je obcinać co 3-4dni(co mnie naprawdę bardzo denerwuje ;/ ). Więc nie wiem też jak siemię miałoby jeszcze polepszyć ich stan, bo się chyba już nie da, tak więc zmian nie zauważyłam.

Siemię lniana a skóra: Tutaj również nie zauważyłam różnicy. Moja skóa nie potrzebuje zbyt wiele(mówię o skórze na ciele, nie o mojej cerze), jest z reguły dobrze awilżona i nie marudzi o byle co i taka też jest od zawsze. A skóra twarzy? Również nie zauważyłam zmian, raz na tydzień wyskoczą dwie krostki, nie pojawiają się nowe zaskóniki, jest co prawda lepiej nawilżona, ale myślę że to "wina"  filtru, który stosuję. 

Podsumowując, zdecydowałam się przedłużyć czas spędzony z lnem. Jednak opakowanie mi się skończyło, więc kurację będę kontynuować z lnem w zierenkach. Mam nadzieję, że będzie tak samo dobrz ena mnie wpływał. I stąd pytanie do Was:

Znacie jakiś sprawdzony, bezpieczny przepis na przyrządzenie napoju z lnu w ziarnach?

Za każdy pomysł będę wdzięczna. A za taki nie wymagający poświęcenia dużej ilości czasu szczególnie!

niedziela, 7 lipca 2013

TAG: Dobre, bo polskie

Witam serdecznie! Dziś przychodzę do Was z TAG'iem 'Dobre, bo polskie'. Szczerze mówiąc jest to jeden z niewielu TAGów, jakie darzę sympatią i w którym chętnie biorę udział. Dlaczego? Bo pozwala docenić to, co nasze, polskie. Często tańsze, szerzej dostępne i jak najbardziej godne uwagi. No to zaczynamy :)



Zasady TAGu:
1. Celem TAGu jest wybranie pięciu najlepszych kosmetyków polskich marek. Może to być kolorówka, mogą to być akcesoria, może to być cokolwie. Muszą jednak pochodzić z Polski. 
2. Należy otagować pięć osób i poinformować je o tym. 
3. Złotowłosej (która reaktywowała TAG) będzie miło, jeśli osoby odpowiadające na TAG zamieszczą link do odpowiedzi w komentarzu pod tym wpisem. Pozwoli to stworzyć bazę dobrych, polskich kosmetyków. 
4. Jeśli macie ochotę to wykorzystujcie baner.


Moje typy:
1. Jantar - Odżywka do włosó i skóry głowy (stara wersja) - Absolutny numer jeden, niestety już wycofywany. Nic nie koi, nie nawilża, nie powoduje wysypu baby hairs, nie przyspiesza wzrostu, nie łagodzi swędzenia, nie hamuje wypadania tak jak on! Jest absolutnie bezkonkurencyjny! Jego recenzję możecie znależć tutaj. KWC
2. Bielenda 'Bawełna' - Delikatna kremowa emulsja do mycia twarzy - Kolejny hit, odkryty całkiem niedawno. Jestem zwolenniczką delikatnego, niewysuszającego oczyszczania twarzy, a od kiedy krem do mycia twarzy Alterra został wycofany błądziłam niczym ślepiec w poszukiwaniu następcy. I całkiem przypadkiem znalazłam to cudo: nie wysusza a nawilża, koi i łagodzi, nie zapycha, oczyszcza dokładnie i szybko, ma krótki ale wartościowy skład, jest tani i wydajny, ma kremową konsystencję i się pieni. Czyli lepsza wersja kremu Alterry! Polecam jego zwolenniczkom jak i tym z Was, które mają cerę suchą i tłustą oraz podrażnioną.  KWC
3. Pollena-Ewa, Eva Natura Herbal Garden, Dwufazowy płyn do doemakijażu oczu z ekstraktem z zioła świetlika - Moje oczy są... ekstremalnie wrażliwe. Dlatego odkąd pamiętam miałam problem z ich demakijażem. Ten kosmetyk rozwiązał je wszystkie! Nie uczula, nie podrażnia, jest delikatny, nawilża, zmywa makijaż szybko i skutecznie, jest tani. Nie wiem co się dzieje, ale niestety widziałam go w Cenie Na Do Widzenia. Mam nadzieję, że jedynie nakleją "NEW" i tyle, bo póki co to jeden z niewielu tak dobrych kosmetyków i nie chcę, żeby cokolwiek się w nim zmieniało! KWC
4. Ziaja, Bio Olejki, Krem na dzień i na noc do skóry bardzo suchej, podrażnionej z olejkiem arganowym - Moja skóra na twarzy jest naprawdę wymagająca i o ile jest tłusta, tak jest też jednocześnie sucha. Kiedy używam tego kosmetyku oba te problemy znikają. Nie ma ani suchych skórek, ani nosek czy czoło nie zaczynają się błszczeć po 2 godzinach. Naprawdę świetnie nawilża, jest tani a mimo to jest go dużo, ma wygodne opakowanie, nie zapycha i sprawdza się nawet podczas oczyszczania twarzy kwasami. Polecam również inne kremy z tej serii, bo też świetnie się sprawdzają! KWC
5. Farmona, Tutti Frutti, Masło do ciała Karmel i cynamon - O ile nie jestem zwolenniczką maseł czy balsamów do ciała, bo skóra na moim ciele świetnie sobie sama radzi i nawilżenia z reguły nie potrzebuje, tak.. temu nie mogę się oprzeć. Ma taki zmysłowy i uwodzicielski, kuszący zapach, jest słodki i tajemniczy i... zniewala i uzależnia! Nawilża ciało całkiem w porządku, można go dostać w promocyjnej cenie czasami, ma poręczne opakowanie które może się potem przydać no i ja osobiście uwielbiam się nim smarować, bo potrafi nawet zastąpić perfumy i na moim ciele ja ten zapach uwielbiam.  KWC
PS. Z Farmony mam też swój ulubiony szampon oczyszczający z miłorzębem japońskim, którego napiszę osobną recenzję już niedługo.

No i tyle. Jeśli któraś z Was podziela moje zdanie na temat tych kosmetyków jest mi bardzo miło. Jesli któraś z Was z kolei jeszcze jakiegoś nie testowała- naprawdę polecam, bo warto. A jak sie nie sprawdzi, to możecie mnie oddać ;) Nie obrażę się. W każdym razie są to świetne polskie kosmetyki w bardzo atrakcyjnych cenach. 

A ja TAGuję:

Pozdrawiam i życzę miłej niedzieli!

piątek, 5 lipca 2013

Recenzja: Natur Vital - 3-minutowa maseczka do włosów łamliwych i podatnych na wypadanie


Witam wszystkie czytające i zapraszam na recenzję maski do włosów. A zanim zacznę pragnę pochwalić się- oblałam egzamin teoretyczny na prawo jazdy :) Jestem z siebie dumna, że nie wiem jaką grubość ma bieżnik opony(nie no żartuję, wiem że to 1,6mm ;) W każdym razie wspieram te zWas, którym również się nie udało pokonać nowych testów i gratuluję tym, które jakoś dały im radę. A teraz recenzja:


Cena: Około 24zł, więc nie jest taka znowu tania jak na drogeryjną maskę. 


Zapach: Chemiczny, ja za nim nie przepadałam. Całe szczęście nie utrzymywał się na włosach.


Dostępność: Tylko Drogerie Natura. Zazwyczaj te granatowe stoją na półkach, to na zielone się ludzie rzucają jak opętani. ale i tak trzeba się wybrac specjalnie do Natury. 


Konsystencja: Nie za rzadka, nie za gęsta. Nie spłynie z dłoni, ale też łątwo ją rozprowadzić na włosach. Taka kremowa, czysto biała. Całkiem w porządku, nie rozwarstwia się ani nic.


Wydajność: 1-2 miesiące, zależy z jaką częstotliwością będziecie jej używały, no i w jakich ilościach.
Ja używałam jej raz na tydzień i starczyła prawie na 2 miesiące. 


Opakowanie: Plastikowe, nieprzeźroczyste. Do najładniejszych i najporęczniejszych nie należy, bo raz wypadło mi z ręki ;/ a kiedyś znowu było za szerokie i się nie zmieściło na półce. Jakoś przeżyłam, ale no wygodne nie jest. W dodatku to otwarcie- niby fajne, szczelne, ale mnie nie przypadło do gustu. I trudno wygrzebac resztki, jak się maska kończy z niego. No i niestety, naklejka z polskimi napisami szybko ulega zniszczeniu z asprawą działania wody- nic dziwnego- jest z papieru. Dla tych z nas, którym język angielski nie sprawia kłopotu ta informacja niczego nie zmieni, jednak mieszkamy w Polsce i polskie napisy na kosmetykach być powinny, jak się nie patrzy, a kiedy odpływają wraz z wodą w spływie.. ehh, jakoś tak smutno się robi.

Skład:

Aqua - Woda
Cetearyl Alcohol - Mieszanina alkoholu cetylowego i stearylowego - emolient tłusty, kondycjonuje, zmiękcza i wygładza włosy 
Cyclomethicone - substancja filmotwórcza, zwiększa puszystkośc włosa i go wygładza, silikon cykliczny, lotny(sam z włosa wyparowuje)
Glycine soja(Soybean) germ extract - Ekstrakt z nasion soi - substancja aktywna - odżywia włosy i podobno wpływa na ich szybszy wzrost
Triticum vulgare (Wheat) germ extract - Ekstrakt z kiełków pszenicy - odzywia włosy
Cetrimonium Chloride - ułatwia spłukiwanie preparatu, zapobiega elektryzowaniu się włosów, zmiękcza je, ułatwia rozczesywanie, nabłyszcza
Panax ginseng root extract - Ekstrakt z korzenia żeń-szenia - działą wzmacniająco na włosy
Triticum vulgare ( wheat) germ oil - Olej z kiełków pszenicy - jak to olej, jest emolientem, odżywia włosy
Hydroxypropyltrimonium hydrolyzed Wheat protein - Hydrolizowane proteiny pszenicy - jak to proteiny, odbudowują włosa, łatają jego braki, ale nadmiar wysusza. Moje włosy uwielbiają proteiny pszenicy.
Panthenol - Witamina B5, nawilża, koi i łagodzi, moje włosy czasem puszy
Amodimethicone - substancja filmotwórcza, silikon nierozpuszczalny w wodzie, zmywalny delikatnymi szamponami
Calcium Pantothenate - Witamina B3 - odżywia włosy, moje wysusza i napusza
Inositol - Witamina B7 - patrz wyżej
Biotin - Witamina H - patrz wyżej
Retinol - Witamina A - patrz wyżej
Tocopheryl Acetate - Witamina E - patrz wyżej
Glyceryl Linoleate - emolient
Glyceryl Linolenate - emolient
Glyceryl Arachidonate - Witamina F - jak każda inna witamina dla moich włosów
Phenylpropyldimethylsiloxysilicate - substancja filmotwórcza, przez co kondycjonująca włosa
Parfum - Zapach
Trideceth 12 - emulgator, substancja myjąca
Phenoxyethanol - Fenoksyetanol - konserwant
Mathylparaben - Metyloparaben - konserwant
Ethylparaben - Etyloparaben - konserwant
Propylparaben - Propyloparaben - konserwant
Butylparaben - Butyloparaben - konserwant
CI 77891 - Tlenek tytanu - Mineralny filtr UV, a także biały pigment(tutaj to raczej pigment)

Mimo wielu ciekawych składników (ekstrakty, oleje, witaminy) i dwóch niegroźnych silikonów pomagających zabezpieczyć nasze włosy, niestety maska ma też wady. Barwniki, parabeny... Za dużo tego wszystkiego. Ogólnie skład jest ogromny i bogaty, przypomina mi trochę skład jakiegoś rosyjskiego specjału do włosów. Niestety, producent mimo jak widać dobrych chęci, coś zepsuł. No bo maska nie działa jak powinna. Bo w końcu puch na mojej głowie skądś się wziął. Ja podejrzewam o to amodimethicone oraz witaminy, których zdecydowanie tu za dużo. Również ulatniający się silikon... brzmi strasznie :D Tak więc skłąd nie jest zły, aczkowliek odradzam nakłądanie kosmetyku na skalp, szczególnie wrażliwcom czy alergikom. Brrr.

Działanie: Ja tą maskę testowałam dwojago. Na początku oczywiście solo, po umyciu włosów kładłam ją pod czepek i ręcznik na 30min(zawsze tak robię). Niestety... puszyła mi włosy. Podejrzewam, że to za sprawą tak bogatego skłądu, niestety bogatego w złym znaczeniu tego słowa, bo jest w nim za dużo witamin dla moich włosów. Więc po kilkukrotnym jej użyciu postanowiłam zmieszć ją z Kallosem, który ostatnio również puszył mi włosy. Wiem, wiem- dwie maski puszące włosy- może być tylko źle! Ale cóż miałam zrobić- w opakowaniu zostało mi 750ml(około) tej wielgachnej maski(mówię o Kallosie) no i trzeba było jakoś zużyć. A chociaż zapach był przyjemniejszy. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy po spłukaniu mieszanki i wysuszeniu włosów były one lekkie i puszyste, ale nie napuszone, a nawet lekko dociążone. W dodatku kosmyki były mięciutkie i śliskie, nie odstawało również za duzo włosków, były one nawet zdyscyplinowane. Dla zainteresowanych: mieszałam w proporcji 2:1, tzn. dwie łyżki Kallosa, jedna Natur Vital. 
Niestety, nie nakładałam jej na skład bo bałam się reakcji alergicznej. Ma ona zbyt dużo składników aktywnych, parabenów i innych "dobroci", jak dla mojego wrażliwego skalpu. Więc działania zapobiegającego wypadaniu włosów nie zauważyłam. Również nie zapobiegła powstawaniu rozdwojeń, jak nam to obiecuje producent. Zapewnia on nas również, ża stana się one mniej łamliwe.. cóż, moje włosy juz od jakiegoś czasu nie łamią się, więc nie wiem, jak ocenić jej wpływ na ten problem. 
W każdym razie dostarczyła trochę "pokarmu" moim włoskom, za co jestem jej wdzięczna. Jednak nie wrócę do niej zarówno ze względu na zapach, opakowanie, cenę, ale przede wszystkim ze względu na jej działanie.

A Wy używałyście tej maski?